Poznałam
nową subkulturę.
Moja
wścibska natura i ciekawość nowych doświadczeń nierzadko - i najczęściej przy
akompaniamencie obitego zadu tudzież innych części korpusu - sprowadza mnie na manowce.
Tym razem zrobiła to dosłownie. Gdzieś, gdzie kończy się dzień i rozmywa wiedza
upakowanego w pudełko Krzysia (zawróć w lewo!) wychodzą z ukrycia Oni.
Wyłaniają się z chaszczy, zarośli, spod ziemi bądź śniegu, przez moment wertują
wzrokiem przestrzeń, by chwilę potem znów zanurkować w nicość. Nie spotkasz Ich
na śmiertelnych trasach – chyba, że właśnie błądzą węsząc trop. Sylwetki Ich
ciemne, oblicza trupio oświetlone, kolą w oczy lampami znad czół. Niestraszne
Im dziki, szept półuśpionej puszczy, w permanentnej tkwią wędrówce. Z zasady
preferują noc. Dni są nudne, bo łatwe i oczywiste.
Myślisz, że
są jak gwiazdy – nie widać Ich w mieście. Masz z Nimi jednak do czynienia
codziennie. Na klatce, przystanku, w mięsnym. Sprzedają lody, budują silniki, piszą
klasówki. Wmieszani w tłum udają, że są jak my. Skutecznie. A gdy przychodzi
noc ty zamykasz oczy, Oni otwierają drzwi do lasu.
Jeśli
dopisze ci szczęście, masz szansę zajrzeć za uchylone. To, co zobaczysz, zmieni
parametry i dopisze kilka punktów do listy własnych braków. Uświadomi, że
strach przed ciemnością to freudowski przymus kulturowy. A jeśli masz w żyłach
choć trochę szaleństwa, choćby uśpionego – zaczynasz zazdrościć…
Nie raz
stwierdzono, że historie pisane są przez przypadki. Nigdy nie należy być pewnym
tego, co znajduje się za zakrętem lub po drugiej stronie naciskanej z impetem
klamki. Przeważnie jednak zbyt mało w nas czujności na sygnały zmian i wciskamy
pedał gazu, lecimy dalej, mijając oszołomionego naszym pośpiechem Innego.
Jeden z Nich,
Kawaler Wieczorową Porą, wciąż ubolewa nad stratami poniesionymi w wyniku
zderzenia z mym bezmyślnym rozpędem. Szczęściem, Oni to z reguły ludzie mili,
nie pamiętają złego. Wielkoduszność nakazuje Im nawet nieść pomoc oprawcom. A
że poziom mego roztrzepania jest, powiedzmy, kontrolowany, nie pozwolił po raz
kolejny przegapić furtki do świata Włóczykijów.
Ów świat
jest, proszę mi wierzyć, nader ekscytujący. Łechce ośrodki poznawcze, wysyła
ciekawskie bodźce do mózgu, zaraża cały organizm. I ten, zamiast spać, zmienia
się w sowę. Ale to tylko dobrze. Sowy świetnie widzą nocą, nawet wówczas, gdy
mapa zdaje się drwić. Bo nie o to chodzi, by umieć czytać mapę. Ją należy brać
jak wiersze – niedosłownie, wymijająco, nieprzejrzyście. Od poezji do kompasu
bliska droga. Choć przez knieje.
Dzięki
uprzejmości Kawalera zobaczyłam ludzi zafascynowanych jedną ideą: by nie było
zbyt prosto. Im więcej kłód pod zdezorientowanymi nogami, tym lepiej. Wiatr w
oczy i zimno? Wyzwanie. Zagubienie w niezgłębionych czeluściach przyrody?
Przygoda. Brak snu? Sen jest jednostką niejednolitą.
Ostatnio to rozumiem. I to, że przyjemność można czuć inaczej.
Kiedyś
napisałam, że bieganie uwalnia. Nadal tak uważam. Jest jednak coś, co je uszlachetnia.
Co dodaje mu emocji, sprawia, że jest bardziej plastyczne, dotykalne. Bieganie
na orientację. Polecam. Samej sobie.
A Kawalerowi
Wieczorową Porą dziękuję. I oficjalnie, na forum, gratuluję raz jeszcze. Podium
albo szpital – tylko największych szaleńców na to stać. Może i ja odniosę
kiedyś zwycięstwo nad Buką.
Bo może i
ona faktycznie istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz