Chciałoby się lepiej. Mocniej.
Więcej. Szybciej. Inaczej. Chciałoby się wcisnąć guzik, za pomocą którego
uruchomimy uśpioną machinę spełniającą to, co dotąd poza zasięgiem.
Ale chcieć nie znaczy móc. Niemoc
rządzi, ona kreuje historię kundli w schronach, tybetańskich mnichów,
nieurodzajnych plonów w czas suszy, wyobrażeń o nas samych. Bezsilni, bo
sparaliżowani marazmem, dusimy własną wolność. Bez niej jesteśmy plątaniną
chwiejnej irytacji. Frustracja rodzi podłość. Taki system obronny. Lecz przed
atakami z wewnątrz nie chroni. Jesteśmy zagrożeniem dla samych siebie. I
jesteśmy mali, zwłaszcza, gdy myślimy zgoła inaczej. Byle wiatr nas zdepcze.
Może więc trochę pokory?
Ja korzę się. Żałuję już w chwili
otwierania kłujących ust. Ale nie potrafię ich zamknąć na czas i rzeka
nikczemności wylewa się na brodę. Można było inaczej, mniej napastliwie,
przecież nie znoszę agresji.
Nie umiem przepraszać.
Pytanie, po co to wszystko. Dla
własnych korzyści? Efekty świadczą przeciw. Zresztą, gdzie nie spojrzeć, tam
nie warto. Tytułem magistra podcierają sobie tyłki miliony, szanownych profesorów
nie ma za co szanować, panowie dyrektorzy, samotni w swych prezesowych
fotelach, oglądają własne oblicza na retuszowanych obrazach. Czy nie lepiej by
było, jak mówi Poeta, leżeć na łące, z kawałkiem chleba w kieszeni, i patrzeć,
jak żyją chmury?
Wyluzować.
Wszystko kiedyś się kończy. Nawet
niezmordowane szpilki, które miały być zawsze. Pytanie, czy te, które będą po
nich, godnie zastąpią poprzedniczki i będą szły mimo deszczu czy brukowanej
nawierzchni. Pytanie, czy ułożą się do stopy.
Dużo tych pytań.
Chciałoby się lepiej. Mocniej.
Więcej. Szybciej. Inaczej. To jedyne wytłumaczenie.