Tu
nie dociera żaden prawdziwy dźwięk. Choć jest głośno jak w zatłoczonym pociągu.
Wszystko jest zmyślone. Nietykalne. Stolik z taniej sklejki i łóżko w kącie.
Pstrokaty obrazek z karuzelą. Zbyt jaskrawe światło. Nieistniejący ludzie za
ścianą w fikcyjnej polemice. Szklanka do góry dnem. Przeraźliwie cieknąca
spłuczka. Krople o parapet. Bezgłośne, a regularnie wiercące umysł. Znów
pociąg. Jak w bezsilnym śnie – chcesz podbiec do okna, otworzyć je i wykrzyczeć
protest – lecz nie możesz się ruszyć. Głos schnie w gardle, stopy wrastają w
podłogę pozbawioną dywanu. A pociąg znika za rogiem, słyszysz tylko milknący
stukot kół. I wiesz, że w zasadzie go nie ma, i tego pokoju nie ma, i ścian, i
bezradnej ciebie. Jest tylko cisza, której pragniesz, ale nie umiesz. Bo skąd.
Uczono, że jest złowroga – jak wszystko, co nieznane. Że, skoro ona już jest –
nie ma nic. Koniec. Wszystkiego, świata. Nastąpi czy nie? Legendy, wierzenia,
filozofie, nauki. Nawiedzeni i uczeni, kto bardziej czuły bądź mocny próbuje
sił w lepieniu teorii. Rozpaczliwe wysiłki w zagłuszaniu histerii. Zagłada
nuklearna, pomyłki Majów, wrzenie oceanów, zderzenia galaktyk, czarne dziury,
powtórne przyjście Mesjasza, sąd ostateczny, armie Goga i Magoga. Wszystko i
nic. Czy może koniec świata to ten z wiersza pana Czesława? I innego nie
będzie? W skali mikro następuje co pół sekundy. Tak mówią statystyki. I co
dalej? Czy coś? Wieczna nagroda, potępienie? Choćby to piekło, to przynajmniej
jakaś kontynuacja. Ktoś wyobraża je sobie jako ciemność, w której zostaje tylko
myśl. Bez ciała, bez ducha, brak kształtów, towarzystwa – sama wieczna jaźń w
otchłani niczego. Nie. Nie.
Taka oto noc sierpniowa. Pełnia lata, niebo bez
księżyca. Niech już lepiej wróci dzień. Niech wypoci chore rojenia. Przychodzą
znikąd, niepytane, wypalając dziury w jawie. Bezsenny pokój na rogatkach w
sąsiedztwie torów. Okrutny sprawdzian z wiary. Tylko w co.