Chciałabym
z Tobą porozmawiać, lecz nie umiem do Ciebie mówić. Nie mam nawet pewności, czy
jesteś. Chciałabym czuć, że jesteś. Nie czuję nic. Jestem pusta?
Boję
się. Lecz nie ten strach jest najgorszy. Boję się, że zamiast myśleć o Tobie,
skupiam się na sobie. Jakby Ciebie to wszytko nie dotyczyło. Jakbym była tylko
ja. Przepraszam.
Nie
wiem, czy powinnam zwracać się do Ciebie, czy do Boga. Proszę Go o litość, o
Ciebie, ale znów strach – że tak naprawdę proszę o siebie.
Znam
teorię. To żaden wyjątek. Ale ciśnie się to głupie dlaczego ja? Nie tak miało być. Pewnie. Zgubiła mnie pycha?
A
może to tylko próba, którą prawdopodobnie przechodzę niepomyślnie, więc i tak
źle. Nie będzie nagrody, nie usłyszę: tylko cię sprawdzano, już dobrze.
To
ja powinnam Cię pocieszać. Że będzie dobrze, że nic się nie martw. Ale nie
potrafię. Bo nawet nie wiem, jak się do Ciebie zwracać. Czy traktować Cię jak
realny, określony nieznanym mi kształtem byt? Czy może nie został Ci on dany i
muszę go sama wymyślić? A może jesteś Aniołem?
Odezwij
się, podejmij dyskusję, walkę. Potrzebuję tego.
Znowu
ja.
Przepraszam.