Patrzcie
go, jaki.
Anioł,
a czarny.
Czarne
ma skrzydła. Rozpina je grzesznym szelestem na szerokość zguby. To jego władza.
Czarne
ma oczy. Głębokie studnie na pohybel cnotom. To jego wyższość.
Nawet
myśli ma czarne, niejasne. Nie próbuj czytać, utoniesz. Jego wiedza.
Tylko
twarz blada, i ciało świetliste. Naga skóra anioła przyciąga wzrok. Błyszczy od
pokus, drwi z twych wartości, wciąga. Nie widzisz kiru, nie dostrzegasz zła,
tylko ten kształt. I ruch. Anioł tańczy, powoli, niedbale, sennie. Pobudza
biodrami powietrze. Sunie ku tobie, rzęsami przykrywa intencje, coś mruczy w
hipnozie. Półuśmiech, te usta, nie rozumiesz, ale poddajesz się. Nieważne, co.
Ważne, że. I teraz. Nie ma nic prócz teraz. Jest ciepło, pada, a może to złudzenie.
Nie myślisz, czujesz. Pragniesz, by czarny był bliżej, chcesz złapać go w
dłonie. Dotknąć. Chwycić za pióra i szarpnąć, wpleść palce i odchylić. Jak
głowę, do tyłu, by spić z napiętej szyi zapach. A potem już tylko zdumienie.
Pozwalasz
czarnemu na wszystko.
Nie
stanowisz odrębności. Wtapiasz się w anioła. Jesteś nim. Masz czarne skrzydła,
czarne oczy, i myśli. Jeden organizm, jedno czucie, jeden dźwięk.
I
gdyby nie moc hipnozy, gdybyś miał siłę na trzeźwość, mógłbyś posiąść wiedzę,
władzę i wyższość. Zgłębić anioła od wewnątrz, przyjrzeć się temu, co chowa pod
skrzydłami.
Patrzcie go, jaki. Nagi anioł. Rozebrany. Rozbrojony. Wylękniony. Słaby. Pisklę. W oczach strach i prośba.
Patrzcie go, jaki. Nagi anioł. Rozebrany. Rozbrojony. Wylękniony. Słaby. Pisklę. W oczach strach i prośba.
Nie
zrób mu krzywdy.