środa, 22 lutego 2017

telefon z zaświatów



Znoszoną ciszę przerywa dźwięk dzwonka.
To ty? Co słychać? Kopę lat! Naprawdę tak długo nie dzwoniłem? Jak to leci. Masz już zmarszczki? Żartujesz. Nadal mamy po dziesięć lat. Że co? Ja na pewno? Nie rozumiem.
Słuchaj, tu jest tak zimno, u ciebie wciąż burza? U mnie tylko Brexit. Poza tym czasem wieje. Jak wtedy, gdy miał być koniec świata, choć wcale nie był. Pamiętam, mówiłaś. Musiałem po swojemu, jak to ja.
Żona? Nie. Po co? Ale nie jestem sam. Trzeba do kogoś mówić, bo jak inaczej?
Co robię? Siedzę w barze. Tu się tak siedzi. Nie trzeba sprzątać, no i wolę hałas. Zagłusza pytania. I poznałem tak piłkarzy. Nie znasz się na piłce... Tu trzeba się znać. To prawie tak ważne, jak kurs funta.
Jak jest? Jest dobrze. Szybko. Pasuje mi. Tylko czasem… Pasuje.
Powrót? Nikt nie woła. Już raczej polecę z wiatrem gdzieś dalej. Do Australii na przykład. Lub Nowej Zelandii. Tam jest pięknie. Egzotycznie. Bez starych kościołów i przynależności.
Przypomniało mi się, jak pisałem listy. Zabawne, prawda? Bezsensowne drapanie kartek. Przecież można zadzwonić. Wtedy się nie dało, ale teraz można. No przecież dzwonię. Że rzadko – to względne. Ważne, że pamiętam.
Trzymaj się. A gdybym zapomniał - wszystkiego najlepszego. I w przyszłym roku też.

piątek, 30 grudnia 2016

Słowa pisane najdłużej

Para, jakich mało. On w typie wujka z wąsem, w staroświeckiej koszuli o zbyt długich (choć krótkich) rękawach. Obowiązkowo w komplecie z szerokim krawatem i wypchaną teczką. Lekko przysadzisty, łysiejący, niedzisiejszy. Ona - szczupła blondynka w modnej fryzurze, ubrana bez zarzutu, energiczna i skrajnie niepasująca do męża. Mieszkają w bloku z wielkiej płyty, chyba nie mają dzieci ani wysokiego statusu społecznego. Widzę ich razem codziennie, o tej samej porze, jak schodzą po długich schodach ze wzgórza lub dalej, pod moim oknem. Wyglądają nieco zabawnie, nie tylko ze względu na dzielące ich, widoczne gołym okiem różnice, ale też dlatego, że zawsze trzymają się za, nie pod ręce, co przy ich wspólnej aparycji i wieku - mogą mieć około pięćdziesięciu lub więcej lat - wywołuje mimowolny uśmiech. Ale nie szyderczy, raczej tkliwy, bo obraz tej pary jest ujmujący. Pytanie: dlaczego? Skąd ta czułość, którą we mnie wzbudzają, zamiast narzucającej się ironii? Odpowiedź kryje się w miejscu, z którego wychodzą i do którego każdego dnia wracają, przyciągani wielką siłą miłości.
Tak naprawdę ten wpis nie jest o nich. Przykład osobliwej pary z sąsiedztwa miał mi posłużyć za punkt wyjścia. Jedno z dłuższych wyjść - zbieram się i zebrać nie mogę od dłuższego czasu, mając żenujące poczucie, że im bardziej zwlekam, tym gorzej dla mnie. Bo cóż z tego mojego pisania, jeśli nie użyję go do rzeczy naprawdę ważnych?
Tyle teorii, okazało się bowiem, że chęci to jedno, odwaga - drugie. Próbowałam - trochę z tchórzostwa, trochę wykręcając się literackim krojem bloga - osiągnąć cel okrężną drogą, używając symbolicznych opowiastek lub lakonicznych, niby przypadkiem wypuszczonych zdań, które mogły, choć nie musiały, naprowadzić czytelnika na dobry trop. Biorąc pod uwagę moją skłonność do zamazywania czytelności tego, co i tak przenośne, mało kto miałby szansę na właściwy odbiór. I chyba mi to odpowiadało, stwarzało pozory wykonania zadania, zapewniając jednocześnie bezpieczny spokój.
Kiedy zrozumiałam, że takie półśrodki nie załatwiają sprawy, zaczęłam rozglądać się za ludźmi, których mogłabym użyć jako modeli i tym samym odciągnąć uwagę od siebie. To w zasadzie było proste - poznaję coraz więcej osób, które idealnie wpasowują się w pożądany wzór. Opowiadając czyjeś historie uzyskałabym język autentyczności i tak poradziłabym sobie z kwestią skuteczności przekazu. Ale i ten wybieg nie spełniał podstawowego warunku: nie byłby tak naprawdę moim głosem, jedynie relacją z poczynionych obserwacji.
Dlaczego tak trudno mówić o sobie? Czego się obawiałam? Rzecz jasna tego, co pomyślą o mnie inni. Ci zanurzeni we współczesnych standardach, nastawionych na człowieka jako obiektu do hołubienia, z czym wiąże się nieustanny pęd do dawania mu wygody, konkretu -  gotowej, łatwej do przełknięcia papki, wzbogaconej wzmacniaczami smaku, zapachu i przyjemności. Wszystko, co nie jest udogodnieniem, co zabiera człowiekowi choć trochę z jego widzimisię, zaczyna być niepopularne, i w szybkim tempie prowadzi do przeorganizowania norm i detronizacji dawnych wartości. W świetle takich nowych zasad to, co chcę powiedzieć przez wielu odebrane będzie z grymasem, a ja zostanę posądzona o wdepnięcie w skrajność. Choć wiem, że o to właśnie chodzi. Obawiałam się pewnego napiętnowania, użyję nawet mocnego słowa - prześladowania, które tak naprawdę wcale nie jest przesadzone. To doskonałe podłoże do dania świadectwa. I nie było co tyle zastanawiać się nad formą, bo do takich celów wymowa i mądrość, której nie zdoła się oprzeć żaden oponent, po prostu zostaje nam dana.
Wróćmy do zakochanej pary spod bloku. Co jest w nich takiego, że ich rysuję, chcąc oddać swoje własne kolory? Napomknięta już mimochodem miłość. Ale nie ich wzajemna, męża do żony i żony do męża, a największa, jaka istnieje. Miłość Boga do nas. To ona pozwala nam kochać mimo wszystko.
Tym, którzy dobrnęli do tego miejsca i z powodu poprzedniego akapitu mają zamiar zakończyć lekturę, chcę powiedzieć jedno: sam fakt, że to czytasz, jest ogromną łaską. Równie wielką, jak decyzja, bym w końcu odważyła się opublikować świadectwo mojej wiary w Jezusa. Z pełną świadomością tego, że podobne deklaracje nie są powszechne, również w moim najbliższym otoczeniu. Wprawdzie większość moich bliskich i "dalszych" deklaruje się katolikami, lecz u wielu na tym koniec. Nic się z tą przynależnością religijną nie wiąże. Myślę, że najczęściej powodem jest wspomniana już wygoda. Chcielibyśmy dostosować Boga do siebie i naszych wyobrażeń, nie odwrotnie. Wszystko, co nam w wierze nie pasuje, niejako uprawnia do tego, by być letnim. Ogromne ryzyko, bo powiedziane zostało - obyś był zimny albo gorący! Nie chcę nawet myśleć, jaki los czeka letnich i drżę, bym i ja w ostatecznym rozrachunku nie została do nich zaliczona. Żeby było jasne - nikogo nie piętnuję. Byłam nie lepsza, jeśli nie gorsza, długie lata. Do tego stopnia, że każdą krzywdę, niepowodzenie lub beznadzieję wiązałam z brakiem zainteresowania Boga moją osobą. Myślenie: skoro On nie ingeruje w moją dolę (nie istnieje?), ja pozwalam sobie na urządzenie jej po swojemu. Czyli zwolniłam się z wszelkich niewygód, w pierwszym rzędzie z modlitwy. Więcej, wymyśliłam sobie, że można się modlić inaczej, na przykład pójść na łąkę i pokontemplować kwiatki. Nie mówiąc już o zaniedbaniu sakramentów i "przykładzie", jaki dawałam swoim życiem. Bez wdawania się w szczegóły - prosta droga do samozagłady. Mimo tego, że nie orientowałam się w tym postępującym procesie, moje teksty przeniknięte były mieszanką katastrofizmu (który myliłam z melancholią) i cynizmu (według tamtej mnie - humoru). Zarzekałam się, że wytwory mojej pisaniny są czystą kreacją i nie mają nic wspólnego ze mną, tymczasem instynktownie wplatałam wołanie o pomoc w opowiadane fikcyjne historie. Ale tego już nie ma. Wszystko oddałam Panu i - to jest naprawdę niesamowite - On to naprawdę skasował! Ważne, aby to zrozumieć. Bóg zgładził grzech - wysłużone hasło chrześcijan - niesie taką dawkę optymizmu, jakiej nie dadzą żadne pieniądze ani pozycje. Oczywiście potrzebny jest nasz wkład, autentyczna skrucha i wyznanie zła, które nas tłamsi. W ten sposób nieustannie mamy szansę doznawać nawrócenia. Konfesjonał to nasza droga do wolności.
Każde nawrócenie to proces. Niektórzy potrzebują na niego wielu lat. Czasem nieodzowna staje się pomoc innych ludzi. Ja takie wsparcie otrzymałam i bardzo chciałabym choć jednej pogubionej osobie pomóc w podobny sposób. Jest co robić. W Polsce mniej niż 40% katolików uczęszcza na Msze święte, odsetek przyjmujących Komunię świętą jest ponad połowę mniejszy. We Francji sześć procent licealistek dokonała zabiegu aborcji. Jeszcze nie doszliśmy do siebie po fali czarnych protestów. W krajach zachodniej Europy zamykane są ośrodki adopcyjne, nie realizujące polityki adopcji przez pary jednopłciowe. W samej Polsce rocznie dochodzi do ponad 60 tysięcy rozwodów, spada też liczba ślubów kościelnych. Chrześcijańskie święta, łącznie z tymi najważniejszymi, Bożym Narodzeniem oraz Wielkanocą, laicyzują się. Zamiast narodzin i śmierci Zbawiciela adoruje się przebranego w czerwony kubraczek dziadka wykreowanego przez Coca-Colę lub kicające zajączki. Gubimy się w natłoku nowinek technicznych i społecznych, przestajemy rozróżniać płcie, zaczyna nam być wszystko jedno - byle było wygodnie. Zewsząd słychać głośny krzyk atakujących Kościół. Co więcej, prześladowania chrześcijan na całym świecie nikną w serwisach informacyjnych. Ważniejszym newsem staje się banda około setki rozkrzyczanych polityków bawiących się w blokadę sejmu. Tymczasem chrześcijanie są najbrutalniej dyskryminowaną grupą religijną na świecie, głównie przez islamskich ekstremistów - organizacja "Open Doors" podaje liczbę ponad stu milionów aktualnie prześladowanych ludzi wierzących w Jezusa, m.in. w Korei Północnej, Iraku, Afganistanie, Syrii, Pakistanie, Sudanie, Iranie, Libii i innych krajach, których łącznie jest 50. Owe prześladowania nie są jedynie dyskryminacją socjalną czy polityczną, to również mordy, ataki, podpalanie kościołów. Ale nas to jakby nie dotyczy, zdajemy się o tym nie wiedzieć. Mamy swoje problemy. Stu polityków. Co nas może obchodzić sto milionów braci i sióstr w wierze.
Podkreślam, że i ja nie jestem bez winy. Mnie też jest komfortowo w wolnym kraju, niczego mi nie brakuje, mam rodzinę, pracę, dom - w takiej konfiguracji łatwo wierzyć w Boga i Jego miłosierdzie. Mimo wszystko, uwierzcie, trudno o tym mówić, tym bardziej, że nawracam się nieustannie. Potykam się każdego dnia. Ale już nie upadam. Gdy ogarniają mnie zwątpienie czy zniechęcenie, a dzieje się to często, wiem, co powinnam robić. A bywa, że się nie chce. Cóż, w takich momentach najczęściej się nie chce. Co jednak chciałam wam przekazać - od kiedy walczę z byciem letnią, otrzymuję wiele łask od Pana. Czasem ich nie dostrzegam i nie doceniam. Jestem niedoskonała, słaba, nawet ślepa. Tym bardziej piękne są chwile, gdy dociera do mnie Słowo. Bardzo sobie życzę, by mnie udało się dotrzeć z owym Słowem do kogoś, kto Go potrzebuje. A potrzebujemy wszyscy. Ono nas karmi.
Teraz coś dla tych, którym blisko do ateizmu. Bóg istnieje. Możesz w Niego nie wierzyć, ale On wierzy w ciebie. Tym, którzy wątpią, polecam Chrześcijaństwo po prostu, krótką książkę C. S. Lewisa, w której autor rozumowo udowadnia, że Bóg musi istnieć. Dedykuje ją zresztą tym, którzy chcieliby wierzyć, ale intelekt im nie pozwala. Ma to o tyle większe znaczenie, że jako pisarz, któremu było bardzo blisko do filozofii, sam przeszedł ogromną przemianę i w wieku niespełna 33 lat (!) porzucił ateizm i wrócił na łono Kościoła (wprawdzie nie katolickiego, choć nazywano go najbardziej katolickim spośród protestantów). W owej książce, która jest zapisem audycji radiowych przeprowadzonych podczas II wojny światowej, wychodzi od tego, że ludzkość, niezależnie od kultury czy kontynentu, przekonana jest o istnieniu pewnego rodzaju zachowania, które można nazwać przyzwoitością, moralnością, prawem natury. Jednocześnie nie żyje zgodnie z tym prawem. Ktoś jednak musiał stworzyć ową wpisaną w człowieka świadomość dobra i zła. Ateiści zasadzają swoje myślenie na tym, że wszechświat jest bez Boga, ponieważ jest okrutny i niesprawiedliwy. Tylko skąd się wzięła owa idea "sprawiedliwości" i "niesprawiedliwości"? Nikt nie może nazwać linii "krzywą", o ile nie posiada pojęcia linii prostej. Gdyby więc wszechświat nie miał sensu, nigdy nie powinniśmy się zorientować, że tego sensu brakuje. To zaledwie punkt wyjścia Lewisa, dalej udowadnia, dlaczego chrześcijaństwo, i dlaczego takie, a nie inne. Tyle Lewis.  
A ja? Mogę zaproponować to, co niegdyś zalecono i mnie samej. Musisz zacząć od pokochania siebie. Ponieważ, by prawdziwie i szczerze pokochać Boga, trzeba oczyścić własne podwórko. Będziesz miłował swego bliźniego JAK SIEBIE SAMEGO. Paradoksalnie to najtrudniejsze. Mamy sobie za złe własne niedoskonałości, braki, ułomności, niepowodzenia. Trzeba nauczyć się z nimi godzić. Granica jest cienka, łatwo bowiem wpaść w pychę, uznać się za lepszego, wiedzącego lepiej - od innych, od Boga. Pycha to jeden z największych grzechów, z którego rodzą się inne. Jak marny byłby nasz los, gdyby Chrystus ich nie zgładził. Tylko trzeba pamiętać, że do zbawienia potrzebny jest też nasz udział.
Idzie nowy rok. Życzę Wam i sobie, by był wypełniony Bożymi łaskami. Byśmy odnajdywali drogę do Jezusa. Ona wiedzie przez modlitwę i drugiego człowieka. Pracujmy nad tym, by żyło w nas Słowo.


Bardzo się cieszę, że w końcu to napisałam. Niczego nie pisałam tak długo.

niedziela, 16 października 2016

pojednanie


Ostatnie nerwowe spojrzenie na drzwi. Zamknięte. Okno w starej ramie odgradza świat, nie wpuszcza go do wnętrza. Twój kosmos to teraz ten ciasny pokój. I tak zbyt wielki. Masz wrażenie, że można po nim biegać. Wdech, wydech, koncentracja. Nie rozglądasz się, głowa nisko, wzrok wbity w stół. Jedyne, co widzisz, to dłonie. Swoje - niespokojne i zimne, i te drugie - oparte o blat, trwające w bezruchu, cierpliwe. Cicho, słychać tylko twój strach. Już się nie wycofasz, nie możesz, tu idzie o ciebie. Tylko nie bardzo wiesz, co robić. Jak zacząć. W ustach wzbiera panika, uruchamia się instynkt ucieczki. 

I nagle, gdy przedłużające się milczenie zaczyna boleć, te zastygłe dłonie unoszą się i składają w kielich. A więc to tak, w ten sposób. Trzeba go napełnić. Boisz się, ale już inaczej. Głód wylania się bierze górę. Nie podnosząc oczu, powoli, dokładnie otwierasz wszystkie rany, z których uwalnia się stara, brudna krew. Wszystko, co złe. Twój głos drży, ale zapora została przerwana. Puszczają wieloletnie skrzepy i ciemny płyn napełnia dłonie, przecieka przez palce, kapie na stół. Nie zrażasz się, mówisz tak długo, aż wyciśniesz ostatnie krople, jeszcze jedną, jeszcze.
Koniec.

Wówczas na skrwawione ręce spływa potok łez. Obmywa je i koi, dobre dłonie znów są czyste. Obserwujesz wszystko, lecz nadal nie czujesz ulgi. Zawstydzony i smutny - rozczarowany? - osuwasz się na kolana. I wtedy.

Ta chwila jasności, kiedy dane jest na jeden krótki moment naprawdę otworzyć oczy, serce, i przeżyć. Zrozumieć, że dłonie na twej głowie nie są tymi dłońmi. Poczuć się jak marnotrawny syn, który został przyjęty, choć na to nie liczył. Szczerość wylana gęstą, czarną strugą była najlepszym, co mogłeś zrobić. Teraz jesteś nowy, starego już nie ma. Nie ma! Niewyobrażalna wolność, to takie oczywiste. Niełatwe, bo trzeba walczyć z samym sobą, a jednak tak proste, gdy już zdobędziesz się na bój. Masz ochotę tańczyć, ale nie chcesz strącić dłoni, więc tkwisz tak nadal, trzęsąc się niemiłosiernie. Znów łzy, tym razem twoje. Jest ci tak dobrze, nigdy nie czułeś się lepiej, choć trwasz w niewygodnej pozycji od dłuższego, niepoliczonego czasu. Pół godziny, godzina? Dwie? Zdaje się, że więcej. Nieważne, zaczynasz nowy zegar. Wskazówki ruszają w drogę.

Drzwi otwarte. Możesz iść. Co z tym zrobisz? Czy ktoś cię zrozumie?

czwartek, 8 września 2016

dziś są Twoje urodziny

Czego mogę Ci życzyć w dniu Twoich urodzin?
"Wszystkiego najlepszego" zastyga w ustach, bo Ty jesteś najlepsza.
"Sto lat" brzmi jak żart wobec Twej wiecznej młodości.
Szczęścia? Jesteś nim.
Rozum podpowiada, że tak po ludzku nie wypowiem powinszowań godnych Twej cudnej istoty, ale mimo wszystko chcę, choć ułomnie, oddać Ci dziś cześć. Matko, zwykle zwracam się do Ciebie w swoich własnych sprawach. Ty zawsze jesteś dla mnie, pocieszasz, dajesz nadzieję, trwasz. Cierpliwie wysłuchujesz, gdy skrobię Cię błagalnie w świętą stopę. Choć raz pragnę skupić się tylko na Tobie, zapalić świeczkę na torcie Twej glorii. Dziękuję. Za Twoje oddanie, za Twą miłość, za wszelkie łaski. Jesteś treścią wszelkiego piękna.
Nie znam słów, które byłyby Ciebie godne, więc zamilknę. Lecz serce me śpiewa, Miriam. 

niedziela, 21 sierpnia 2016

nie śnij. żyj

- Smutne twoje słowa, smutna ty - mówi on.
- To nie ja - odpowiadam. - To sny. Przychodzą, dzieją się same. Zwykle ich nie rozumiem, tylko próbuję złapać w słoik. Potem patrzę przez szkło, chucham, przecieram, lecz to niewiele pomaga - są niewyraźne, niewytłumaczalne. Dlatego przy próbie spisania wychodzi rozlana struga słów, którą - wobec braku przejrzystej struktury - oddaję tak, jak do mnie przychodzi, nieuporządkowaną, wolną od wszelkiej dyscypliny, językowo rozproszoną. Sceny, obrazy, zdarzenia nachodzą na siebie płynnie, lecz bez widocznej celowości. Być może smutek, o którym mówisz, jest wypadkową tej bezkształtnej konstrukcji. Pozorny brak logiki przypomina przygnębienie, lecz to mylne skojarzenie. Trzeba patrzeć głębiej. Bo gdyby spisać te sny poprawnie, pod dyktatem gramatyki, czytałbyś je jak zeszyt dziesięciolatka:

To jest łóżko. Łóżko zostało mi zabrane. A to suknia. Suknia ma dwa kolory: biały i czerwony. W łazience ja i ojciec. Ojciec robi pranie, ja kupę. Wycieczka do miasteczka. Całuje mnie dziewczyna, a mi głupio.
W snach są treści, których słowa nie oddadzą. Między nimi kryje się więcej. By to dojrzeć, trzeba zamydlić szkło, przez które się patrzy. Rozumiesz?
Cisza. Myślisz. Po chwili, która mogła być minutą lub miesiącem:
- Jedyną szczerą odpowiedzią będzie: nie wiem. To zbyt abstrakcyjne. Ale sądzę, że sny zaprowadzą cię donikąd. Nie śnij. Żyj. Życie jest piękne. 

czwartek, 18 sierpnia 2016

konsternacja. sen o braku wiary

sen sprzed miesięcy lecz ciągle żywy jedziemy samochodem za kierownicą ona jakoś się ostatnio przyjęło że ona prowadzi dużo pomaga choć sama potrzebuje ratunku taka już jest mi to pasuje przyjmuję skwapliwie teraz wolę gdy ktoś ma kontrolę ja nie muszę ja się wycofałam tak lepiej zatrzymujemy się małe miasteczko rynek zalany słońcem ciepło stare kamienice ładne lubię takie jakiś sklep chyba antykwariat schody jej ojciec zaraz co to było z tym ojcem nie pamiętam ale nie było dobre wracamy do auta dlaczego ona mnie całuje dziwnie nieswojo przerwać ale jak zrobię jej przykrość była dla mnie taka dobra choć tyle ma zmartwień a jeśli ona to wie i chce wykorzystać może powinnam się na to godzić w końcu coś za coś wszystko jasne obudzić się ulga
czy wierzę w człowieka

niedziela, 24 lipca 2016

fragment z bezsilnością w klozecie. z cyklu: sny

a ten pozrywany pamiętam niewiele na pewno łóżko dobrze znam to łóżko lecz miejsce tym razem inne potem łazienka kojarzę znajoma wchodzi ojciec i zaczyna prać pierze ręcznie w wannie po lewej a ja na sedesie zdziwienie zażenowanie nie mogę nic zrobić wyjść wygonić nic nie mówię siedzę a on nieskrępowany pierze chyba już się orientuję że to sen i nie wiem co bardziej urojone czy to że wlazł czy to że prał czy naprawdę nie mogę inaczej śnić ojca

sobota, 27 lutego 2016

czerwona jak

ten sen już przebrzmiał choć dziś pamiętam go bardziej a śniło się łóżko jak często w owym czasie to łóżko nie było dobre i lepiej by było nieprawdą lecz cóż jedno dobre że w tym śnie złe łóżko zostało zabrane kazali się przenieść ale nie do innej sali co nic nie zmieniło w realu a do szopy jakiejś mówią czysta i ogrzewana chcą uspokoić jakoś się nie cieszę a przecież fakt opuszczenia łóżka powinien mnie cieszyć
a potem już bal takie wesele na bis trwają przygotowania suknia moja a jakby nie moja i pan młody mój a jakby nie mój zresztą nieważne i tak go nie będzie na balu musi pracować
maluję paznokcie jak ja teraz założę tę suknię nie wyschły może nie będzie widać śladów w końcu dół jej czerwony tylko góra znajoma koronki i wątłość

środa, 27 stycznia 2016

sny. chyba cykl

To przez tę powieść. Obrzydliwa, choć mówią, że bardzo dobra. Możliwe, pewnie się nie znam. Lecz te sny w niej, one mnie zatrzymały. Esencjonalne, płynne i w zasadzie zrozumiałe, mimo udawanych prób zamazania czytelności, jakby składało je ze szczątków, jak z klocków, dziecko. A to przecież kobieta, choć męskimi palcami pisana. Kobieta upadła, czy raczej artystka, to zdaje się tożsame w obrzydliwej, przynajmniej nie za długiej, książce. Złamana czymś relacjonuje bez namiętności swe sny, jednym tchem, co się odbija na tekście. Szkoda oddechu na przecinki czy kropki, mówi ciągle, nie intonuje, zapewne celowo niejednoznacznie, a jednak sens, mimo że popaprany, nie ucieka. Taka forma prozy wolnej* która pasuje do snu, jego poszarpania i amorficzności. Piękne słowo, nowe dla mnie.
I choć niesmak po lekturze nie zelżał, to ziarno zostało zasiane, tym bardziej, że sny ostatnio gęste, i nie chcą schnąć, i nie ma czym ich wytrzeć, żadną czynnością, codziennością. Więc może by je tak uwolnić, nadać tym samym zbędnych wieloznaczności, przez co staną się mniej wyraźne, a więc i mniej ważne = spokój. Tylko czy potrafię zdjąć uzdę z konstrukcji, nie pozbawiając jej komunikatywności, nawet jeśli komunikat jest bezsensowny? i czy warto zadawać to pytanie skoro nie mam lepszego pomysłu trzeba spróbować bo cóż innego nie znam odpowiedzi nikt mi nie mówi jak Józefowi o sny Józefa dlaczego ja tak nie mogę wyśnić co robić mieć jasno i konkretnie podane wstań nie bój się idź zrób weź o ile byłoby łatwiej ale wiadomo nikt nie mówił że będzie lekko

* termin wymyślony przeze mnie, nawet jeśli ktoś wpadł nań wcześniej, w pogardzie wobec funkcjonującego, a mało - moim zdaniem - adekwatnego strumienia świadomości.

sobota, 16 stycznia 2016

woda

Jest Anną, jest Elżbietą. Sarą, Rebeką, Rachelą. Pustym dzbanem, który cierpi z braku wody. Pyta o sens swej roli głuche dźwięki dudniące w głębokim jak studnia naczyniu. Zagląda do środka, wyrzuca w czeluść prośby echo niesie je w nieznane, może wróci z odpowiedzią. Przykłada twarz do skorupy, nasłuchuje. Słucha, lecz uszy ma zamknięte. Wrażliwa na każdy ruch czujnie wpatruje się w dno, nie chce przeoczyć niczego, co może zapowiadać zmianę. A oczy jej głuche, patrzą i nie pojmują. Zasłonięte przed nią znaczenie, więc zamknięta jest i ona. Sucha. 
Pragnie nasiąknąć wodą, użyźnić jałową glebę. Chce wzrastać w tysiące nieprzeliczone! I choć wie już, że jeden znaczy więcej niż dziesięć innych, nie wzruszy wody, nie przeniknie ognia, nie zapali ni jednej z tysiąca gwiazd na niebie, póki smutek trwa przy niej. Patrzy, a nie widzi. Słucha, a nie słyszy. Czy musi zaniemówić, by naprawdę zrozumieć? I składać obietnice, by zostać wysłuchaną?
Saro, nie śmiej się! Anno – nie płacz. Elżbieto – nie myśl o hańbie. Rachelo, zarzuć zazdrość. Rebeko, zaufaj cierpliwości. Wszystkie zaufajcie. Bo to, co zakryte przed wami, stanie się, i to będzie dobre. Wasze przyszłe drogi są już znane, kolejne dni spisane, nawet włosy policzone.
Zatem nie martw się brakiem wody, skoro jesteś wodą.