Ostatnio jestem dość często, co nie jest złe. Być od czasu do czasu wypada. Ale na czas jakiś się schowam. Składa się na to kilka powodów. Jeden z nich to głupota, z której muszę się wyleczyć wszelkimi środkami, bo w moim wieku być idiotą nie jest wskazane. Jak dotąd przedsiębrane sposoby nie zadziałały, więc radykalnie zmieniam terapię. Się biorę i odcinam, z założeniem, że tym razem się uda. Poza tym idą święta, trzeba biegać za mikołajem, którego przecież nie ma, czym tylko komplikuje się zadanie. Co do biegania – to za nim też trzeba trochę pobiegać, co może być trudniejsze od odrąbania nosa Rudolfowi. Skupię się zatem na prostych koniecznościach, praca, dom, dzieci, bigos, pranie, gimnastyka, zeszyt, rozciąganie. I jeszcze poczytać by wypadało. Że nie czytam, słyszę, że się ze mną nie pogada. No więc stanęłam przed ścianą z książkami w moim mieszkaniu. Książki od podłogi po sufit, każda jedna to wyrzut sumienia i kurz zapomnienia, dosłownie i niedosłownie. Wyciągasz jedną, a na głowę sypie się stos historii schowany między wierszami. Historii, którą trzeba odkryć, i tym też się teraz zajmę. To mnie przy okazji zajmie. I wszyscy będą zadowoleni. Wy też, tylko musicie poczekać, bo robota to niemała. Detektywistyczna wręcz. Ale dowiem się wszystkiego. A jeśli nie, to zmyślę.
Może jakie przerywniki będą, bo jak znam siebie, tak za siebie nie ręczę. I z tego też winnam się wyleczyć.