niedziela, 15 lipca 2012

samotność konsumenta

Chwilowo milczę, co nie znaczy, że nie dzieje się. Się dzieje, i w zasadzie mogłoby trochę przestać, bo człowiek ograniczonym stworzeniem jest i spać musi. Gdyby zaś chciał ogarnąć wszystko, co się dzieje, nawet w zupełnie subiektywnie wyselekcjonowanej przestrzeni, musiałby nie tylko zrezygnować z luksusu zażywania snu, co jeszcze jakieś perpetuum mobile dostosować do potrzeb homo bywającego. To jednak w sferze życzeń pozostaje, skutkiem czego ja bywam zmęczona i niedosycona, a wy pozostawieni bez regularnych notek. Z tą moją regularnością to naprawdę, kiepsko jest, i boleję nad tym bardzo. Jak już się zaprę i staram z równą częstotliwością wprowadzać w życie czynności przeróżne, to jakaś złośliwa mikroapokalipsa skutecznie wszystko ucina. Dobrze, że choć do pracy regularnie wstaję i się udaję. W przeciwnym razie mogłoby być nieciekawie. Choć z pewnością nienudno.  
Co do regularności i pracy jeszcze: dowiedziałam się ostatnio, że najlepiej publikować posty w czwartki - z powodu piątków. Piątki podobno są takimi dniami, gdy strudzeni tygodniem wyrobnicy cudzych majątków przeszukują internet w poszukiwaniu lektury, która skutecznie zajmie ich do regulaminowej szesnastej. Ja się tam na internetowym marketingu nie znam, ale jeśli to prawda, to nawet tej reguły trzymać się nie potrafię. Na usprawiedliwienie mam obietnicę nowego, będącego owocem mej aktualnej ganianiny. W myśl przyjętej niedawno, zdrowej zasady: raczej percepcja, niż kreacja. Tę ostatnią zostawmy artystom. Tajemnicy z tego nie robię, a nawet staram się pewne jednostki do owej włóczęgi wespół ze mną zaprząc. Z miernymi, niestety, efektami. Słowo-klucz: kultura. Jak padnie, to wszyscy na tak, w aprobacie pełnej i w ogóle entuzjazm i przyklaskiwanie. Gdy w ślad za nim konkretna idzie propozycja, ubrana nierzadko w zgrabną formę zaproszenia – to już gorzej. Wiadomo, praca, dom, dzieci, psy, rybki, ogródek do wyplewienia, nagły atak bólu zęba. Sprawy oczywiste i niezbywalne. Na powyższych kultura zawsze traci. Poza tym łatwiej wydać 30 polskich złotych na trzy (dwie? nie jestem rozeznana w cenach) paczki papierosów, niż na sztukę teatralną czy niszowy koncert. Ale to kwestia priorytetów. Niemniej jednak upraszam szanownych czytelników, by mi wyrzutów z powodu braku wspomnianej blogowej regularności nie czynili, gdyż czas swój ostatnio pożytkuję na inne aktywności. Może nie tak ważne, jak wieczorne siusiu psa (nie posiadam póki co), czy wyrywanie chwastów z pietruszkowych grządek (nie posiadam również, i deklaruję, iż posiadać nie będę), ale w mojej osobistej hierarchii stojące wysoko. Przyznaję też, że dotąd zaniedbywane, również z powodu aktywności zgoła innych. Tym bardziej więc angażuję się teraz w celu minimalnego choćby nadrobienia zaległości. I dobrze mi z tym, choć czasem ciężko (serce słabe, organizm nie ten, w plecach strzyka, słowem – albo lepiej bez słów).
Jeśli ktokolwiek chciałby poczuć się powyższymi dywagacjami urażony, to z góry tego zabraniam, gdyż absolutnie w nikogo wymierzone nie są. Jeśli natomiast sprowokowały kogoś do chęci chociaż czynnego udziału w kulturze szeroko pojętej, a tym samym do sporadycznego towarzyszenia mi, będzie mi niezmiernie miło. Planuję w najbliższym czasie akcję zorganizowanego bytowania z wybranym wydarzeniem, niektórzy mogą spodziewać się zaproszeń. Jeśli nastąpi oddźwięk, to może cyklicznie..? Znaczy: regularnie..? Ale wstrzymuję na razie wodze fantazji. Póki co jestem, bardziej tam, niż tu, ale zawsze gdzieś w okolicy.
Na koniec tego wpisu o niczym muszę odnotować pewien istotny fakt, mogący większości ujść uwadze. Mamy tego lata zatrzęsienie biedronek.