Chwilowo
milczę, co nie znaczy, że nie dzieje się. Się dzieje, i w zasadzie mogłoby
trochę przestać, bo człowiek ograniczonym stworzeniem jest i spać musi. Gdyby
zaś chciał ogarnąć wszystko, co się dzieje, nawet w zupełnie subiektywnie
wyselekcjonowanej przestrzeni, musiałby nie tylko zrezygnować z luksusu
zażywania snu, co jeszcze jakieś perpetuum mobile dostosować do potrzeb homo
bywającego. To jednak w sferze życzeń pozostaje, skutkiem czego ja bywam
zmęczona i niedosycona, a wy pozostawieni bez regularnych notek. Z tą moją
regularnością to naprawdę, kiepsko jest, i boleję nad tym bardzo. Jak już się
zaprę i staram z równą częstotliwością wprowadzać w życie czynności przeróżne,
to jakaś złośliwa mikroapokalipsa skutecznie wszystko ucina. Dobrze, że choć do
pracy regularnie wstaję i się udaję. W przeciwnym razie mogłoby być
nieciekawie. Choć z pewnością nienudno.
Co do
regularności i pracy jeszcze: dowiedziałam się ostatnio, że najlepiej
publikować posty w czwartki - z powodu piątków. Piątki podobno są takimi
dniami, gdy strudzeni tygodniem wyrobnicy cudzych majątków przeszukują internet
w poszukiwaniu lektury, która skutecznie zajmie ich do regulaminowej
szesnastej. Ja się tam na internetowym marketingu nie znam, ale jeśli to
prawda, to nawet tej reguły trzymać się nie potrafię. Na usprawiedliwienie mam
obietnicę nowego, będącego owocem mej aktualnej ganianiny. W myśl przyjętej
niedawno, zdrowej zasady: raczej percepcja, niż kreacja. Tę ostatnią zostawmy
artystom. Tajemnicy z tego nie robię, a nawet staram się pewne jednostki do
owej włóczęgi wespół ze mną zaprząc. Z miernymi, niestety, efektami. Słowo-klucz: kultura. Jak padnie, to wszyscy na tak, w aprobacie pełnej i w ogóle
entuzjazm i przyklaskiwanie. Gdy w ślad za nim konkretna idzie propozycja,
ubrana nierzadko w zgrabną formę zaproszenia – to już gorzej. Wiadomo, praca,
dom, dzieci, psy, rybki, ogródek do wyplewienia, nagły atak bólu zęba. Sprawy
oczywiste i niezbywalne. Na powyższych kultura zawsze traci. Poza tym łatwiej
wydać 30 polskich złotych na trzy (dwie? nie jestem rozeznana w cenach) paczki
papierosów, niż na sztukę teatralną czy niszowy koncert. Ale to kwestia
priorytetów. Niemniej jednak upraszam szanownych czytelników, by mi wyrzutów z
powodu braku wspomnianej blogowej regularności nie czynili, gdyż czas swój
ostatnio pożytkuję na inne aktywności. Może nie tak ważne, jak wieczorne siusiu
psa (nie posiadam póki co), czy wyrywanie chwastów z pietruszkowych grządek
(nie posiadam również, i deklaruję, iż posiadać nie będę), ale w mojej
osobistej hierarchii stojące wysoko. Przyznaję też, że dotąd zaniedbywane,
również z powodu aktywności zgoła innych. Tym bardziej więc angażuję się teraz
w celu minimalnego choćby nadrobienia zaległości. I dobrze mi z tym, choć
czasem ciężko (serce słabe, organizm nie ten, w plecach strzyka, słowem – albo
lepiej bez słów).
Jeśli
ktokolwiek chciałby poczuć się powyższymi dywagacjami urażony, to z góry tego
zabraniam, gdyż absolutnie w nikogo wymierzone nie są. Jeśli natomiast
sprowokowały kogoś do chęci chociaż czynnego udziału w kulturze szeroko
pojętej, a tym samym do sporadycznego towarzyszenia mi, będzie mi niezmiernie
miło. Planuję w najbliższym czasie akcję zorganizowanego bytowania z wybranym wydarzeniem,
niektórzy mogą spodziewać się zaproszeń. Jeśli nastąpi oddźwięk, to może
cyklicznie..? Znaczy: regularnie..? Ale wstrzymuję na razie wodze fantazji.
Póki co jestem, bardziej tam, niż tu, ale zawsze gdzieś w okolicy.
Na
koniec tego wpisu o niczym muszę odnotować pewien istotny fakt, mogący
większości ujść uwadze. Mamy tego lata zatrzęsienie biedronek.