wtorek, 14 października 2014

nauczyciel

„Absolutna szczerość w stosunku do innych jest niemożliwa, a poza tym nie ma sensu. Wcale nie ułatwia porozumienia, odwrotnie – utrudnia, albo uniemożliwia. Nikt się nie dowie, jaka jesteś, kiedy jesteś sama w domu. Co robi inny człowiek, kiedy zostaje sam. I bardzo dobrze. (…) Wybuchy szczerości się zdarzają, tylko czy one przynoszą cokolwiek innego poza skłóceniem ze wszystkimi świętymi. No po co?
Każdy, w miarę inteligentny i wrażliwy człowiek udaje kogoś innego, by życie wśród innych było lżejsze. Ja się zgrywam (…) cały czas, ty też. I nigdy nie nauczysz się odróżniać (…) szczerości od udawania. Bo jesteśmy już zagrani na śmierć. Udaję człowieka porządnego, zadowolonego z tego, co mnie spotyka, żartuję, uśmiecham się, nie jestem mściwy, jest dobrze. A nikt nigdy nie pozna piekła, które w sobie noszę od lat. Nikt nie dowie się o moim czarnym życiu, o piekącej mnie co dnia przeszłości i strasznej przyszłości, która mnie nieuchronnie czeka. J. Liebert napisał: Uśmiecham się, w uśmiechu mym tkwi cała prawda smutku. Ale nikt, nikt nie widzi, jak płaczę po cichutku. Uśmiechnę się jutro do Pani”.
Brzmi jak intymny list, pisany przez zrozpaczonego samotnika do anonimowej przyjaciółki. A jest - fragmentem oryginalnego komentarza Nauczyciela do sztampowej pracy klasowej z języka polskiego licealistki, skreślonym kilkanaście lat temu czerwonymi, drobnymi jak mrówki literami. Nadal mam problem z odczytaniem ich, takie małe. Bo nadal je mam, są ważne – popisane kartki papieru kancelaryjnego w szeroką linię. Jeszcze nie blakną, odgrzebuję je raz na kilka lat i przypominam sobie, dlaczego. Nieważna była sama praca, tu chodziło o ten komentarz, nawet nie o ocenę. Z niecierpliwością oczekiwałam zwrotu klasówek, by zatopić się w te czerwone wynurzenia Osoby, która na owe czasy była dla mnie najbardziej kontrowersyjną z wszystkich znanych. Bo kto to (wówczas) widział, by Nauczyciel w tym wieku (wiek był dość dorosły) nosił na głowie chaos, w który strzelił jeden przynajmniej piorun, nie kazał czytać podręczników ani lektur bo są słabe, z kolei opowiadał, jak to pił z Andrzejewskim czy odwiedzał Iwaszkiewicza i innych jego czasów. Nie sprawdzał, czy tematy w zeszytach są podkreślone po co wam zeszyty, zrzucał z piedestałów mocarne nazwiska pisarzy i poetów bo to pijacy i życiowe ofermy, chodził na piwo z uczniami i toczył nieustanną wojnę z najporządniejszą polonistką w szkole, która uwielbiała kwieciste ozdabianie słowa pisanego i mówionego, a do Niego samego czuła szczerą niechęć, z czym nigdy się nie kryła. Zbyt wielkiego wyboru nie miała, Jego trzeba było albo uwielbiać, albo nienawidzić. Ja byłam w tej pierwszej grupie, ale sympatia moja mocno skropiona była, prócz podziwu, pewnego rodzaju bojaźnią. Nigdy, przenigdy nie znalazłam się w gronie uczniów, dyskutujących z Nauczycielem o nie wiem czym przy barze. To było nie do pomyślenia. Na mojej wsi nauczyciele byli drudzy po księdzu, gdzie tam proletariat do szlachty się będzie ładował. Przeświadczenie to żyło we mnie podczas licealnej edukacji w pobliskim miasteczku i długo jeszcze potem. Niestety, patrząc na wybraną ścieżkę kształcenia zawodowego, zbyt długo. Wracając do Nauczyciela - ja tylko z Nim korespondowałam klasówkami, przy czym to mało kiedy były prace na typowo szkolne tematy. Uwielbiał zmuszać nas do myślenia, zamiast rozprawki o winie/braku winy Wallenroda, dywagowaliśmy (para)filozoficznie: „Ja – to ktoś inny”, „Żyć, by było dobrze, żyć, by być dobrze ocenionym”, „Bo gdybym mógł powtórzyć życie” itp. Myślę, że był samotny i chciał porozmawiać. Dialogiem były Jego osobiste, czerwone monologi. Nastrój intelektualnego zagubienia, poszukiwania drugiego człowieka, chęć wygadania się, choćby tak. Chcę w to wierzyć, wolę to od plotek które, bardzo możliwe, sam rozdmuchiwał. Bo utytłać się gnojem nie raz próbował. Dla zabawy lub samobiczowania. Dla informacji Szanownego Pana Nauczyciela – już nie pamiętam.
Piszę o Nim jak o zmarłym, choć pragnę wierzyć, że żyje i ma się dobrze. Na tyle, na ile potrafi. Kontakt urwał się jakieś dwa lata temu. Z ostatnią, naprędce skleconą wiadomością jestem w oslo. czekam na samolot do newarku. już nie wrócę. się trzymaj konsekwentnie współgra cisza. Ale On lubi takie numery, dramaty, lubuje się w tym, że może być zagadką, ale może w końcu się znudzi. A wtedy odezwie się i napisze, że w zasadzie powinnam popracować nad stylistyką, bo zawsze trochę za bardzo ściągało mnie w stronę patetycznego sentymentalizmu. Ale poza tym jest bardzo zadowolony, że w końcu spięłam poślady i coś napisałam. Bo język i przysiady trzeba ćwiczyć regularnie.
Uśmiecham się.