„Absolutna
szczerość w stosunku do innych jest niemożliwa, a poza tym nie ma sensu. Wcale
nie ułatwia porozumienia, odwrotnie – utrudnia, albo uniemożliwia. Nikt się nie
dowie, jaka jesteś, kiedy jesteś sama w domu. Co robi inny człowiek, kiedy
zostaje sam. I bardzo dobrze. (…) Wybuchy szczerości się zdarzają, tylko czy
one przynoszą cokolwiek innego poza skłóceniem ze wszystkimi świętymi. No po
co?
Każdy,
w miarę inteligentny i wrażliwy człowiek udaje kogoś innego, by życie wśród
innych było lżejsze. Ja się zgrywam (…) cały czas, ty też. I nigdy nie nauczysz
się odróżniać (…) szczerości od udawania. Bo jesteśmy już zagrani na śmierć.
Udaję człowieka porządnego, zadowolonego z tego, co mnie spotyka, żartuję,
uśmiecham się, nie jestem mściwy, jest dobrze. A nikt nigdy nie pozna piekła,
które w sobie noszę od lat. Nikt nie dowie się o moim czarnym życiu, o piekącej
mnie co dnia przeszłości i strasznej przyszłości, która mnie nieuchronnie
czeka. J. Liebert napisał: Uśmiecham się,
w uśmiechu mym tkwi cała prawda smutku. Ale nikt, nikt nie widzi, jak płaczę po
cichutku. Uśmiechnę się jutro do Pani”.
Brzmi
jak intymny list, pisany przez zrozpaczonego samotnika do anonimowej
przyjaciółki. A jest - fragmentem oryginalnego komentarza Nauczyciela do
sztampowej pracy klasowej z języka polskiego licealistki, skreślonym
kilkanaście lat temu czerwonymi, drobnymi jak mrówki literami. Nadal mam
problem z odczytaniem ich, takie małe. Bo nadal je mam, są ważne – popisane
kartki papieru kancelaryjnego w szeroką linię. Jeszcze nie blakną, odgrzebuję
je raz na kilka lat i przypominam sobie, dlaczego. Nieważna była sama praca, tu
chodziło o ten komentarz, nawet nie o ocenę. Z niecierpliwością oczekiwałam
zwrotu klasówek, by zatopić się w te czerwone wynurzenia Osoby, która na owe
czasy była dla mnie najbardziej kontrowersyjną z wszystkich znanych. Bo kto to
(wówczas) widział, by Nauczyciel w tym wieku (wiek był dość dorosły) nosił na
głowie chaos, w który strzelił jeden przynajmniej piorun, nie kazał czytać
podręczników ani lektur bo są słabe, z
kolei opowiadał, jak to pił z Andrzejewskim czy odwiedzał Iwaszkiewicza i
innych jego czasów. Nie sprawdzał, czy tematy w zeszytach są podkreślone po co wam zeszyty, zrzucał z piedestałów
mocarne nazwiska pisarzy i poetów bo to
pijacy i życiowe ofermy, chodził na piwo z uczniami i toczył nieustanną
wojnę z najporządniejszą polonistką w szkole, która uwielbiała kwieciste
ozdabianie słowa pisanego i mówionego, a do Niego samego czuła szczerą niechęć,
z czym nigdy się nie kryła. Zbyt wielkiego wyboru nie miała, Jego trzeba było albo
uwielbiać, albo nienawidzić. Ja byłam w tej pierwszej grupie, ale sympatia moja
mocno skropiona była, prócz podziwu, pewnego rodzaju bojaźnią. Nigdy, przenigdy
nie znalazłam się w gronie uczniów, dyskutujących z Nauczycielem o nie wiem
czym przy barze. To było nie do pomyślenia. Na mojej wsi nauczyciele byli
drudzy po księdzu, gdzie tam proletariat do szlachty się będzie ładował. Przeświadczenie
to żyło we mnie podczas licealnej edukacji w pobliskim miasteczku i długo
jeszcze potem. Niestety, patrząc na wybraną ścieżkę kształcenia zawodowego,
zbyt długo. Wracając do Nauczyciela - ja tylko z Nim korespondowałam
klasówkami, przy czym to mało kiedy były prace na typowo szkolne tematy. Uwielbiał
zmuszać nas do myślenia, zamiast rozprawki o winie/braku winy Wallenroda,
dywagowaliśmy (para)filozoficznie: „Ja – to ktoś inny”, „Żyć, by było dobrze,
żyć, by być dobrze ocenionym”, „Bo gdybym mógł powtórzyć życie” itp. Myślę, że
był samotny i chciał porozmawiać. Dialogiem były Jego osobiste, czerwone
monologi. Nastrój intelektualnego zagubienia, poszukiwania drugiego człowieka, chęć
wygadania się, choćby tak. Chcę w to wierzyć, wolę to od plotek które,
bardzo możliwe, sam rozdmuchiwał. Bo utytłać się gnojem nie raz próbował. Dla
zabawy lub samobiczowania. Dla informacji Szanownego Pana Nauczyciela – już nie
pamiętam.
Piszę
o Nim jak o zmarłym, choć pragnę wierzyć, że żyje i ma się dobrze. Na tyle, na
ile potrafi. Kontakt urwał się jakieś dwa lata temu. Z ostatnią, naprędce
skleconą wiadomością jestem
w oslo. czekam na samolot do newarku. już nie wrócę. się trzymaj konsekwentnie
współgra cisza. Ale On lubi takie numery, dramaty, lubuje się w tym, że może
być zagadką, ale może w końcu się znudzi. A wtedy odezwie się i napisze, że w
zasadzie powinnam popracować nad stylistyką, bo zawsze trochę za bardzo
ściągało mnie w stronę patetycznego sentymentalizmu. Ale poza tym jest bardzo
zadowolony, że w końcu spięłam poślady i coś napisałam. Bo język i przysiady
trzeba ćwiczyć regularnie.
Uśmiecham się.