Za chwilowy niebyt przepraszam. Zdarza się najlepszym, nawet mnie (tu ukłon w stronę autorki teorii, że wstydzimy czy też boimy się przyznać głośno do faktu, iż jesteśmy w czymś dobrzy; albo lepsi – by nie użyć słowa na zet). I choć stwierdzone zostało, że napisać coś jest mi łatwiej, niż powiedzieć, czasem lepiej - dla zdrowia własnego i innych - pomilczeć. Jeśli nikogo to nie uzdrowi, to na pewno nie zaszkodzi. Nie namawiam bynajmniej do unikania rozmów. Wymowne milczenie jest ostatecznością, należy je stosować w sytuacjach, kiedy słowa mogą już tylko skrzywdzić. Mój okres posuchy słowa minął (chyba) i teraz będę już (chyba) z regularnością mniejszą bądź większą zaznaczać swoją tu obecność. I do obrzydzenia perorować. Nie ma lekko, chcieliście – macie*.
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, ostatni nieobecny tu miesiąc nie był straconym. Zaowocował wieloma innymi, zaniedbywanymi dotąd aktywnościami, które korzystnie wpłynęły na całokształt zwany U. Odebrałam na przykład sporo uwag adresowanych bezpośrednio do mnie, dotyczących nieprzystawalności przymiotów do znaczeń. W skrócie chodzi o to, jak nasze zalety stać się mogą naszymi wadami. Na pewnym przykładzie: szczerość. Cecha, zdawałoby się, pożądana i szanowana. Tylko nie zawsze ułatwiająca życie. Myślę, że każdy z nas przynajmniej raz wybrał kłamstwo dla „większego dobra”, „mniejszego zła” lub przynajmniej świętego spokoju. Prawdomówność nie jest w cenie. Tak to sobie jakoś urządziliśmy, że często nawet nie uznajemy własnych udawanych zachowań za nieszczere. Bywa, że wraz z upływem czasu przyjmujemy je za prawdziwe, zaczynamy wierzyć w zmyślone i nie wiadomo kiedy dokonujemy przesunięć w postrzeganiu prawdy i kłamstwa. Ale załóżmy jednak, że jesteśmy na wskroś uczciwi. Do tego stopnia, że nie uciekamy się do półprawd, i zamiast mówić bywało lepiej stwierdzamy dobitnie, że jest tragicznie. Jeśli liczymy wówczas na zrozumienie, doświadczymy zdziwienia. I w efekcie zostaniemy odsunięci. Za swoją – i tu uwaga - obcesowość.
Szczerość, którą nazwać można globalnie uczciwością wynika zapewne z chęci czynienia dobrze. Innym, rzecz jasna. Cnota pierwsza klasa. Kiedy słyszysz więc Czyniący Dobro Człowieku, że byłeś za dobry, mało tego – że twoja dobroć cię zgubiła – to w łeb biorą wszystkie wpajane ci od małego wartości. To jak z tym nadstawianym drugim policzkiem - z tą maleńką różnicą, że wcale nie chciałeś, by cię bito. Ty się tego nawet nie spodziewałeś. Razem z kwitnącymi siniakami dojrzewasz więc do myśli, że musisz zrobić wszystko, by nie dopuścić do kolejnego lania. Chcesz stać się bezwzględny.
Co się z tym wiąże? Egoizm. Dotąd nieustannie ci go brakowało, ale poczytywałeś to sobie za plus. Dawałeś wiele od siebie, starałeś się dla kogoś, przedkładałeś czyjeś zadowolenie nad własny interes. Summa summarum zostajesz z ręką w nocniku, a ci, dla których się zdzierałeś potrafią cię jeszcze obwinić (bądź współwinić) za swoją/twoją/naszą/waszą porażkę. Jaki wniosek? Należy brać, nie dawać, bo patrzenie na innych się zwyczajnie nie opłaca.
Z drugiej strony ci sami, którzy zarzucali mi brak egoizmu, reagują nerwowo na jego u mnie oznaki. Choćby najmniejsze. Wówczas egoizm staje się na powrót (i na krótko) tym, czym jest: samolubstwem. Ale to pewnie dlatego, że każdy jednostkowy egoizm podpina wszystko pod siebie, nie toleruje obcego i źle go odbiera.
Zostało jeszcze jedno. To zarzut, który usłyszałam już dawniej, teraz tylko chciałabym dokładnie mu się przyjrzeć. Perfekcjonizm (bądź do niego nieustanne dążenie). Taa. Niby nie ma się do czego przyczepić. Poszukiwanie ideału nie jest chyba czymś złym, lepiej, żeby coś było doskonałe, niż na przykład mierne. W myśl tej zasady starasz się i pocisz, poprawiasz co tam masz do poprawienia, jesteś najsroższym sobie krytykiem i nagle dowiadujesz się, że twój perfekcjonizm jest chory. Że ma podłoże w źle skrywanych kompleksach. Przy jednoczesnym podkreśleniu twoich niedostatków (!) Czy ktoś to rozumie?
Może i jest w tym ostatnim odrobina prawdy. Ale tylko kapka, zupełnie zdrowa i niegroźna. Wszystkim takiej życzę, będziemy wówczas tylko lepsi.
W toku powyższego wytworzył nam się nowy słownik:
I. szczerość to obcesowość
II. dobroć generuje bezwzględność
III. egoizm to najważniejsza z cech
IV. perfekcjonizm jest wyrazem naszego zakompleksienia
Można się pogubić. Jedynym, co w takiej sytuacji ratuje od podcinania żył jest świadome odrzucanie owego nieszczęsnego dekalogu. Co nam w tym pomoże? Własny rozsądek i intuicja. Bo bywają ludzie źli, są bezczelni, groźni czy tacy, którzy własną niezdarnością i niezdolnością do trafnych przemyśleń krzywdzą innych. Ale wiemy przecież, że otaczają nas osoby pozytywne, życzliwe i chcące dla nas jak najlepiej. Takie, które nas lubią, kochają bądź lada chwila polubią i pokochają na śmierć i życie. I o nich w tym całym młynie chodzi. Cała reszta jest niczym.
Acha. Wcale nie lubię gotować. Ja po prostu lubię dobrze zjeść. Gotowanie jest niekoniecznie szczęśliwą wypadkową tego procesu**.
* informacja dla tych, którzy wcale nie chcieli: skargi i zażalenia przyjmowane są w każdy ostatni czwartek miesiąca w biurze spraw niezałatwionych (z założenia i z premedytacją).
**to tak na fali szczerości i odkrywania siebie. Czy ktoś ma się zamiar obrazić? Zapraszam.