Historia naszej znajomości osiągnie niedługo pełnoletniość. Mogłoby to oznaczać, że kopaliśmy razem babki z piasku i wiemy o sobie wszystko. Otóż nie. Nie tylko dlatego, że nasze metryki na to nie wskazują ani też nie ze względów na kilometry dzielące nasze piaskownice i wioski. Głównym powodem jest mgła zasnuwająca początki naszej przyjaźni. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mogę użyć tego słowa, a teraz jest mi wstyd za to zawahanie. To taka specyficzna, ale przyjaźń. Mam nadzieję, że się Jutrzenka ze mną w tej kwestii zgodzi. Osobliwa ta przyjaźń ma w sobie wiele niewiadomych. Pierwsza i najważniejsza dotyczy zapomnienia. Z mojej, niestety, strony. Potraficie wytłumaczyć zjawisko zapomnienia o kimś na lata? Wymazaniu z pamięci listów, które się do kogoś pisało, wspólnych tematów, wydarzeń..? Nie ma w tym żadnej traumy, spychania do nieświadomości dramatycznych, związanych z kimś epizodów. Nic z tych rzeczy. Jutrzenka był, jak ja, niezwykle zdolnym dzieckiem. No nikt nie powinien być zdziwiony. A że oboje jesteśmy zodiakalnymi rybami, to talenty nasze realizowaliśmy na konkursach polonistycznych. I tak się poznaliśmy, na jednej z wielu międzyszkolnych olimpiad. „Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej”. Nigdy nie zapomnę tej wystudiowanej z panią od polskiego rozprawki. Podsuwała mi przed finałem wojewódzkim kilka zgrabnych prac, nie wiem nawet czyjego autorstwa, sugerując dogłębne zapoznanie się z ich treścią i mając nadzieję, że konkursowe tematy podpasują pod wyuczone frazy. Ja faktycznie niemal na pamięć wykułam całe akapity, niektóre pamiętam do dziś lepiej niż dziesięć przykazań*. Tylko pani polonistka, pracując usilnie nad moją formą prozatorską, nie pomyślała o jednym: że z jednego kompletu klocków nie da się zbudować wszystkich zamków warownych. W rezultacie napisałam piękne wypracowanie kompletnie nie na temat. Ale nie samymi wygranymi człowiek żyje. Ważne było to, że dzięki staraniom pani polonistki jeździłam na te olimpiady i Jutrzenka też jeździł. A że, jak już wspominałam, mieszkaliśmy w odległych wioskach, a internetu i komórek wówczas nie było, pisało się listy. Poczta Polska to siła. Kopię jednego z tych listów po wielu latach Jutrzenka przesłał mi już za pomocą internetu. Najważniejszym poruszanym w nim zagadnieniem była prośba o publikacje dotyczące Kelly Family. Prośba została spełniona, bo Jutrzenka to solidna firma. Jestem teraz szczęśliwą posiadaczką książki o Kellych. Tylko szukał tej książki trochę długo. Kilkanaście lat.
Potem jest dziura w pamięci, o której już wspominałam i której się wstydzę. Jak dodać do tego fakt, że oboje w tym czasie kontynuowaliśmy szkolną karierę w tym samym liceum, to chowam się ze swoim zażenowaniem pod stołem. Ale jak widać przyjaźni naszej pisane były inne losy. Na nowe tory skierował ją Jutrzenka. Znalazł mnie na portalu społecznościowym, na którym nie wypadało wówczas nie być, i naprawdę spokojnie przyjął fakt mojej wątłej pamięci. Musiał mieć przednią zabawę, kazał zgadywać, kto zacz. Ubaw po pachy.
Od tamtego czasu minęło kilka lat. Widzieliśmy się w tym czasie tylko jeden raz, dzielą nas teraz dwa morza. Pamiętne spotkanie, niejeden żołądek pewnie je jeszcze pamięta. Ale tak, jak kiedyś odległość między wioskami, tak teraz odległość między krajami nie jest problemem. Można założyć słuchawki i rozmawiasz z Jutrzenką, jakby był za ścianą. I te rozmowy, czasem głupie dywagacje, a czasem niewymuszone acz poważne dyskusje – rozmowy te są kwintesencją Jutrzenki. Trudno to wyjaśnić, ale nawet kilka słów może postawić do pionu. Jutrznio ty moja, pewnie to kiedyś przeczytasz. Bardzo Ci dziękuję, żeś jest, chłopie. Tylko odzywaj się częściej. Żonę pozdrów. A jak spłodzisz dzieci, to każ im pisać listy do przyjaciół. Wszystkiego najlepszego stary koniu.
*Z tymi przykazaniami to nie jest dobry przykład. Wszyscy staramy się ich nie pamiętać.