środa, 30 stycznia 2013

z cyklu: twarze

Poznałam wczoraj Dawida.
Niezwykle miły chłopiec. Moment zawahania – może należało użyć słowa mężczyzna. Jednak nie. Dawid całym swym dziewiętnastoletnim jestestwem stroni od poczucia dorosłości. Choć nie odmawia sobie doświadczenia – przeżył wiele, jak mówi. Mój niezwykle czynny rozmówca podczas piętnastominutowej przechadzki streścił całokształt siebie, odpowiadał na pytania, nim zdążyłam je zadać. Ludzie lubią, gdy ich słucham, już mnie to nie dziwi.
Niedorosłość Dawida sprowadza się do kilku kwestii: 1 – mieszka z mamą, 2 – nie przeszkadza mu, że mieszka z mamą, 3 – lubi mieszkać z mamą. W przypadku chłopca w jego wieku rzecz nie powinna dziwić, ale pewna okoliczność wzbudza tu podejrzliwość: image. Stylizacja Dawida jest, powiedzmy, ekscentryczna. Przynajmniej tak może być postrzegana przez podobnych mi, zdziadziałych tradycjonalistów. Bulwersują nas jeszcze bądź przynajmniej sceptycyzm wzbudzają zakolczykowani młodzi gniewni, obleczeni w czerń, skóry i łańcuchy, koniecznie z wieczorowym (niezależnie od pory dnia) makijażem (niezależnie od rodzaju płci). Ufryzowanie też nieprzypadkowe – starannie przyczesana, niewątpliwie przy pomocy prostownicy skonstruowana grzywka, koniecznie długa, opadająca na pół twarzy, ukrywająca tajemnicę prawego bądź lewego oka. Współczesny pirat ulicy.
Estetyka Dawida obliczona jest nie tylko na podkreślanie młodzieńczego buntu przeciw stetryczałym wszystkim. Wyznacza też jego profesję. Otóż Dawid jest muzykiem. Nie jakaś tam amatorka – gra na gitarze, perkusji, skrzypcach. I nie w garażu przy akompaniamencie sąsiedzkich jęków. Wykonom Dawida towarzyszy poklask publiczności z prawdziwego zdarzenia. Znaczy takiej, która pofatygowała się z ciepłych kapci do pubu, zainwestowała w browar z nalewaka i dokonywała wartościowania odbieranych bodźców dźwiękowych. Jak mogła owa ocena wyglądać nie wiem, ponieważ mimo usilnych prób nie udało mi się odnaleźć repertuaru Dawida i kolegów z zespołu. Nazwy zespołu na wszelki wypadek nie podam, jednak przystaje ona do awanturniczej aparycji frontmana - ma wiele wspólnego z odczuciem mroku, rewolucji, ogólnie niezgody na zastane. Niestety, jest ona jednocześnie kłopotliwa, bo angielska, zaś zespół wykonuje piosenki w językach włoskim i francuskim. A przynajmniej zamierza, bo póki co brakuje mu wokalisty. Dawid od śpiewania się odżegnuje, talentów sobie nie przydaje, w zupełności wystarczy mu mnogość tych, które już posiada. No, może czasem wydrzeć się w refrenie, chóralnie, ale żeby tak sam, to nie. On jest muzykiem.
Muzyk dużo mówił o rodzinie. Że matka całkiem do rzeczy, ale niesamodzielna, zarabia słabo, mieszkanie czynszowe drogie (Sopot!), ojciec nie żyje, starsza siostra ulotniła się do Francji, więc jakoś sobie muszą wespół z rodzicielką radzić. Nie jest darmozjadem, zarabia. Sprzątanie ulic też praca. A jaka potrzebna. Czasem coś wpadnie z koncertu. Studia w perspektywie, muzyczne rzecz jasna. Teraz zaocznie do matury ciągnie, szkoła bezsensowna, ale trzeba, co robić. Ojciec żył z muzyki, on też może. Kwestia zainwestowania odpowiedniej dozy cierpliwości.
Miło, prawda? Nie sądź po łusce, zwłaszcza, że bywa zrzucana.
Zapomniałam dodać, dokąd tak z Dawidem maszerowaliśmy. Wspólny kierunek wiódł nas do szpitala. Szedł odwiedzić koleżankę. A raczej – jak stwierdził – sprawdzić, czy jeszcze żyje. Co się stało? – pytam zatroskana. Co się mogło stać, przedawkowała – odpowiedział w sposób, w jaki się mówi o trądziku młodzieńczym. Po czym, zapewne w celu podkreślenia wagi przeżytego piekła – Widziałaś kiedyś zapaść? Umierał ci ktoś na rękach?
Z łuskami różnie bywa.

Kilka godzin później, zupełnie przypadkowo, dowiedziałam się, że koleżanka Dawida przedawkowała… paracetamol. Jeszcze bardziej przypadkowo spotkałam ją na szpitalnym korytarzu. Wyglądała zupełnie jak on, różniła się kolorem zaczesanej na obrażone oczy grzywki i ledwo wykształcającym się biustem. Szła, królowa sądu ostatecznego, wywyższona kpiącym półuśmiechem, z kroplówką zamiast berła. Co wy wiecie, maluczcy.