Poznałam
wczoraj Dawida.
Niezwykle
miły chłopiec. Moment zawahania – może należało użyć słowa mężczyzna. Jednak nie. Dawid całym swym dziewiętnastoletnim
jestestwem stroni od poczucia dorosłości. Choć nie odmawia sobie doświadczenia –
przeżył wiele, jak mówi. Mój niezwykle czynny rozmówca podczas piętnastominutowej
przechadzki streścił całokształt siebie, odpowiadał na pytania, nim zdążyłam je
zadać. Ludzie lubią, gdy ich słucham, już mnie to nie dziwi.
Niedorosłość
Dawida sprowadza się do kilku kwestii: 1 – mieszka z mamą, 2 – nie przeszkadza
mu, że mieszka z mamą, 3 – lubi mieszkać z mamą. W przypadku chłopca w jego
wieku rzecz nie powinna dziwić, ale pewna okoliczność wzbudza tu podejrzliwość:
image. Stylizacja Dawida jest, powiedzmy, ekscentryczna. Przynajmniej tak może
być postrzegana przez podobnych mi, zdziadziałych tradycjonalistów. Bulwersują nas
jeszcze bądź przynajmniej sceptycyzm wzbudzają zakolczykowani młodzi gniewni, obleczeni
w czerń, skóry i łańcuchy, koniecznie z wieczorowym (niezależnie od pory dnia)
makijażem (niezależnie od rodzaju płci). Ufryzowanie też nieprzypadkowe –
starannie przyczesana, niewątpliwie przy pomocy prostownicy skonstruowana
grzywka, koniecznie długa, opadająca na pół twarzy, ukrywająca tajemnicę prawego
bądź lewego oka. Współczesny pirat ulicy.
Estetyka
Dawida obliczona jest nie tylko na podkreślanie młodzieńczego buntu przeciw
stetryczałym wszystkim. Wyznacza też jego profesję. Otóż Dawid jest muzykiem. Nie
jakaś tam amatorka – gra na gitarze, perkusji, skrzypcach. I nie w garażu przy
akompaniamencie sąsiedzkich jęków. Wykonom Dawida towarzyszy poklask
publiczności z prawdziwego zdarzenia. Znaczy takiej, która pofatygowała się z
ciepłych kapci do pubu, zainwestowała w browar z nalewaka i dokonywała
wartościowania odbieranych bodźców dźwiękowych. Jak mogła owa ocena wyglądać
nie wiem, ponieważ mimo usilnych prób nie udało mi się odnaleźć repertuaru
Dawida i kolegów z zespołu. Nazwy zespołu na wszelki wypadek nie podam, jednak przystaje
ona do awanturniczej aparycji frontmana - ma wiele wspólnego z odczuciem mroku,
rewolucji, ogólnie niezgody na zastane. Niestety, jest ona jednocześnie kłopotliwa,
bo angielska, zaś zespół wykonuje piosenki w językach włoskim i francuskim. A przynajmniej
zamierza, bo póki co brakuje mu wokalisty. Dawid od śpiewania się odżegnuje,
talentów sobie nie przydaje, w zupełności wystarczy mu mnogość tych, które już
posiada. No, może czasem wydrzeć się w refrenie, chóralnie, ale żeby tak sam,
to nie. On jest muzykiem.
Muzyk
dużo mówił o rodzinie. Że matka całkiem do rzeczy, ale niesamodzielna, zarabia
słabo, mieszkanie czynszowe drogie (Sopot!), ojciec nie żyje, starsza siostra
ulotniła się do Francji, więc jakoś sobie muszą wespół z rodzicielką radzić. Nie
jest darmozjadem, zarabia. Sprzątanie ulic też praca. A jaka potrzebna. Czasem coś
wpadnie z koncertu. Studia w perspektywie, muzyczne rzecz jasna. Teraz zaocznie
do matury ciągnie, szkoła bezsensowna, ale trzeba, co robić. Ojciec żył z
muzyki, on też może. Kwestia zainwestowania odpowiedniej dozy cierpliwości.
Miło,
prawda? Nie sądź po łusce, zwłaszcza, że bywa zrzucana.
Zapomniałam
dodać, dokąd tak z Dawidem maszerowaliśmy. Wspólny kierunek wiódł nas do
szpitala. Szedł odwiedzić koleżankę. A raczej – jak stwierdził – sprawdzić, czy
jeszcze żyje. Co się stało? – pytam zatroskana. Co się mogło stać, przedawkowała
– odpowiedział w sposób, w jaki się mówi o trądziku młodzieńczym. Po czym,
zapewne w celu podkreślenia wagi przeżytego piekła – Widziałaś kiedyś zapaść? Umierał
ci ktoś na rękach?
Z
łuskami różnie bywa.
Kilka godzin później, zupełnie przypadkowo,
dowiedziałam się, że koleżanka Dawida przedawkowała… paracetamol. Jeszcze bardziej
przypadkowo spotkałam ją na szpitalnym korytarzu. Wyglądała zupełnie jak on,
różniła się kolorem zaczesanej na obrażone oczy grzywki i ledwo wykształcającym
się biustem. Szła, królowa sądu ostatecznego, wywyższona kpiącym półuśmiechem,
z kroplówką zamiast berła. Co wy wiecie, maluczcy.