nierównej
drodze
spojrzenie
łamie się na
szybie
dla tej godziny
między
cudzym a swoim
chaosem
zwyczajny
powrót w zwyczajną
niedzielę
a jednak było
warto
patrzeć w oczy
(zadziwiające
jakie myśli
mogą
przyjść do głowy
w
autobusie)
bo
swoje i cudze
wydarte
jest istnieniu
liczy
się tylko ta droga
niby
wśród drzew a jednak
w
szczerym polu choć
sklepienie
nie przytłacza
w
zamknięciu trudno zapomnieć
jaki
zapach ma letni wieczór
co
jedynie oddala się ku
zatartej
linii widnokręgu
tu
i tam to tylko
dwa
punkty nieskończenie
małe
a cała reszta
dokoła
niby pory roku
zaczyna
się i krzepnie
ludzie
śpią nikt nie widzi
że
coś w każdej sekundzie
odsuwa
się w przeszłość
nieważne
gdzie wysiadać
tu
albo tam bo są
rzeczy
mało ważne
to
co zmierza do
przeznaczenia
ciągle
krąży drży rozpływa
się
tuż za zachodem
a
jednak niepokój
w
tym spojrzeniu odkryty
jak
pestka zakazanego owocu
którą
poraził dzień
niespodziewanie
jak czyjaś
ręka
na ramieniu
na
ostatnim przystanku
w
małym mieście
gdzie
wszystko ma swój koniec
i
początek
Powyższe
słowa mają kilka lat. Nie są moje. Autor uwiecznił je odręcznie. Niebieskim
długopisem. Zatytułował: Powrót. Myślę,
że nie będzie miał mi za złe umieszczenia ich tutaj. W końcu to prezent,
urodzinowy nawet. Z czasów, gdy rzeczy mało ważne stanowiły zbyt wiele.
Nadal
uważam, że to najpiękniejsza i najmądrzejsza rzecz, jaką kiedykolwiek
otrzymałam. Wówczas nie potrafiłam stosownie podziękować. Czynię to teraz.