środa, 5 października 2011

Stolica zmian

Można się doń uprzedzić. Znielubić wręcz można. Za nadętość, wyobcowanie, za znieczulicę i chamstwo. Fragment mapy, na którym sentymentów nie ma. Może jedynie w zapomnianych bibliotekach, pochowane gdzieś na najbardziej zakurzonych i zaciemnionych regałach, w słownikach archaizmów. Zero niegdysiejszości. Miejsce urealnione do granic ścierpienia. My, ludzie nie stamtąd, mamy do niej (tak, znowu kobieta) pretensje o niegościnność. Żal jest dokładnie usytuowany, nie leży na żadnej trasie, gdyż sam dla siebie chce być centrum. Napuszony pępek kraju. Warszawa.
Tak, nasza (nie)kochana stolica. Podniesie rękę, kto nie ma o niej zdania? Wszyscy mają. I choć kontrastowe, to godzi je jedna wspólna cecha: są żywe. Miasto budzi sprzeczne, lecz zawsze nierozcieńczone emocje. Pełnokrwiste polemiki o to, jaka jest Warszawa spotkałam w wielu miejscach. Najburzliwsze, choć zazwyczaj jednostronne – tu na niekorzyść obmawianej – w pociągach relacji Gdynia – Warszawa. Wielogodzinne dyskusje. Zdaje się, że ze względu na Euro coraz dłuższe. I dłuższe. Szanowni pasażerowie, informujemy, że opóźnienie może ulec zmianie... Koniec cytatu.
Przyznać muszę, że jestem w tej grupie, która warszawką się nie zachwyca. Próbowałam cały rok, ale nie wyszło. Ciężko się tam żyje. Doskwiera głównie samotność. Wyizolowanie w tłumie, który nie poda ręki, gdy potkniesz się na ulicy. Jeszcze cię ofuknie, że tarasujesz przejście, otrąbi i pokaże uformowany w zwiniętą pięść, zeźlony gest. Przy odrobienie szczęścia nawet skopie. Uzbierałam w ten sposób kilka soczystych siniaków. Podmuchać to mało, dlatego zastosowałam kurację odcinającą i się wyniosłam. W trzy dni. Piękna, szalona wyprowadzka, jedna z najlepszych w moim wykonaniu (a mam spore doświadczenie w tej materii, proszę mi wierzyć). I od tego czasu mam czytelny stosunek do tego miasta: nie i już.
Do teraz. Dokładnie do minionej niedzieli. Poczyniłam ciekawe spostrzeżenia - niedziela jest istotnym punktem odniesienia dla cyklu zmian. Jeśli coś ma się zadziać, zakończyć bądź zacząć – to właśnie w niedzielę. I ta ostatnia przyniosła przekonwertowanie myślenia o stolicy. To jeszcze nie rewolucja, ale zapoczątkowała ciekawość i nieśmiały szczep życzliwości do W. Co z niego wyrośnie – się okaże, ale sprawdzić warto.
Pytanie, co takiego spowodowało łaskawe spojrzenie na niezbyt dotąd lubiane miasto? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o bieganie. Hasło akcji pojednawczej: zakochaj się w sportowej Warszawie. Podjęłam wyzwanie. Chodziło o to, by pobiec. Czyli coś, co - zdaje się - potrafię robić i nie czyni jeszcze żadnej specjalnej atrakcji. Nigdy jednakże nie robiłam tego razem z dziesięcioma tysiącami innych ludzi, więc lampka zapłonęła. I poszło. Nieco pomogła natura, zsyłając na pierwszy weekend października iście letnią atmosferę. Rozsłonecznione ulice jakoś tak przyjaźniej wyglądały, jakby przestrzenniej, serdeczniej. Drugim sprzymierzeńcem była uśmiechnięta organizacja całej imprezy, pozytywne zakręcenie, rzymscy żołnierze i muzyka na trasie, ogólnie: całkiem w porządku. Tak więc mam nowy medal, kilka przyjemnych zdjęć i kredyt sympatii do wykorzystania. Lustracja  niebawem. Raport zdam jakościowo i opisowo.

Tak w ogóle to czy ktoś zauważył, jaką mamy piękną jesień? Baja.