wtorek, 24 lipca 2012

m jak moda na seks

Serialami Polska stoi. Seriali się nie ogląda, ale się je zna. Zamknięte za szybką plazmy komplikacje zaplątane w zębowy aparat niełatwych losów sztucznych nas. Sztucznych, bo nieprawdziwych, zmontowanych z paranoi i niemożliwości. Lubimy te obłąkane historie, w końcu takie wyjęte z pudełka zdrowego rozsądku. Między jednym a drugim blokiem reklam nieco zaciera się szary wtorek nudnych widzów. Wena, telenowela, bareizm. Skrywana ciąża i miłość do własnej siostry. Intrygi w przedszkolu, morderstwo za kanapkę z pleśniowym serem. Dostateczna porcja cudzych problemów i ekscytacji. Nie my, oni.
Wpatrzeni w ekran nie zauważamy, jak te przerysowane role pęcznieją i puchną, nie mieszczą się w pudle, wyłażą do pokoju. Siadają w waszych ulubionych fotelach, chwytają pilota i zmieniają kanał. I kto ma teraz władzę? Kto patrzy, kto gra? Jaki jest twój udział w spektaklu? Telenowela trwa, odcinek trzy tysiące pięćset dwudziesty siódmy. Reżyser jest bezlitosny, masz dążyć ku destrukcji. Zabij swoje ja, teraz masz być nim. Z nim. Nie, nie z tamtym. Ten był czterdzieści odcinków temu. Teraz podpal dom. Już w nim nie mieszkasz. Co taki zdziwiony, tragedia musi być, inaczej nie ma komedii. A na koniec wino z bąbelkami. Świętujesz porażkę szacunku do siebie i całego planu zdjęciowego.
Zagrani, zafajdani, zgubieni.
Wyłączcie telewizor. Telewizja kłamie. Wcale nie kochasz własnej siostry. Nie daj sobie wmówić.