W
temacie filmów pozostając: najlepsze scenariusze piszą – sąsiedzi. W pudełkach
swych mieszkań siedzą, niby nic, a swoje wyrabiają. Jak ci artyści z naciskiem
na ś, co się ich potem niszowym
objawieniem miesiąca obwołuje. Cichcem nocami skrobią, w szale twórczym zgarbieni,
ciekawskich gasząc, że a) praca, b) kapcie czyli c) nuda. Światło późną porą to,
szanowny sąsiedzie, niestrawność po kapuście. A potem fundują fabułę, za którą
trudno umysłem nadążyć. Skromnością się przy tym obnoszą, od koneksji z którąkolwiek
z muz bezwzględnie odżegnując. No, może Melpomena, jako że tragicznie to
wszystko powychodziło; normalnie nie wie, o co ten szum. Taka wstydliwość
autorska.
I
przykład proszę: okno w bloku naprzeciwko. Żadnych znaków szczególnych, puzzel
w układance dziesięciopiętrowca, miga na zmianę z resztą sąsiedzkich żyć. Jednakowoż
położenie na wprost twego zainteresowania z salonu oraz firanka skąpa jak
styczniowa wypłata zapraszały ciekawość do regularnej aktywności. W ten oto
sposób razu pewnego zauważasz różnicę. To okno nigdy nie gaśnie. Płonie ogniem
kineskopu jak wieczna lampka przed tabernakulum. Światło, co wskazuje na
obecność. Przynajmniej w kościele. Przynajmniej w teorii. Mimowolne obserwacje każą
bowiem wątpić w nieduchową obecność sąsiada. Ciemny pokój, w którym świeci i wścibskie
oczy kole telewizor, niestrudzenie przerzucający obrazy. Tylko dla kogo. Nie widać
ręki, co steruje kanałami. Najmniejszy ruch nie przesłania monitora, nie zapala
się żyrandol. Tylko ten telewizor wciąż. Dwudziesta we wtorek – telewizor. Północ
w środę – telewizor. To samo w czwartek. I piątek. Piąta rano w sobotę –
wstajesz na siku i zamiast na oślep w stronę kibelka, suniesz do okna i rozsuwasz
żaluzje, by upewnić się, że telewizor nadal. I nic ponad to.
Jak
nic, sąsiad umarł. Oglądał Magdę Gessler, chciał zrobić kanapki na obiad i nie
zdążył. Głodny zszedł z tego świata, i nawet ziemi gryźć teraz nie może, bo
został na tym fotelu, co go stąd nie widać, i gnije z palcami zaciśniętymi na
sfatygowanym pilocie. Dzieci zadzwonią dopiero na święta, żona nie dożyła
porządnej emerytury, koledzy pogniewani, bo nigdy nie chciał stawiać. Więc siedzi
tam sobie, biedny umrzyk, i czeka na litość listonosza. Bo nikogo innego.
Albo
nie. Żona żyje, ale odeszła, bo nie dzielił się pilotem. Zamiast telenoweli –
teleturniej, gdy chciała patrzeć na wywiad z ulubioną piosenkarką, no tą od Józek nie daruję ci tej nocy – ten wolał
wiadomości. Więc nie darowała – i zniknęła. Teraz nie ma kto wyrwać mu symbolu władzy
z zimnej dłoni. Zresztą, małżonka ma teraz swojego pilota. Kupiła sobie lepszy telewizor,
taki z płaskim ekranem i hade, jak to nazywał miły pan w sklepie. Żeby Józek
był taki miły, to by go nie zostawiała, ale ten gbur jest i pasożyt, to niech
sobie tam wegetuje z ich starym odbiornikiem. Jej już na tym gracie nie zależy.
I nie wie, że Józkowi też.
Może
jest jednak zupełnie inaczej. Józek – owszem – nie żyje już z żoną i – owszem –
żona odeszła, ale nie z zazdrości o pilota, a ze strachu. Bo Józek to lokalny gangster
jest. W swym ciemnym pokoju szemrane prowadzi interesy. Pod ławą dobija
nielegalnych targów, których świadkiem jest tylko spiker jedynki. Pan Józek szanuje
jedynie telewizję publiczną, żaden tvn czy polsat nie ma u niego poważania. Więc
jedynka, ta jedynie widzi koperty, dzięki którym pan Iks zostanie prezesem
towarzystwa działkowców a blok numer 4 ocieplony poza kolejnością. Tajemniczy
goście po uściśnięciu dłoni pana Józka wychodzą chyłkiem, uważając, by nie
dojrzano ich przez okno. Dlatego też pan Józek z zasady nie zapala światła. Zresztą,
przyzwyczaił się już, a i wstawać mniej trzeba.
A
właśnie, że nie! Pan Józek wcale nie jest dzielnicowym ojcem chrzestnym! Jego władza
sięga dalej! To mafioso, szef międzynarodowej siatki przestępczej, co białą
śmiercią handluje. A mieszkanie naprzeciwko to dziupla, w której magazynuje groźne
kilogramy przed wysyłką na wschód. Ten telewizor dla niepoznaki, byle nikt się
nie poznał na tym, co w pozostałych pokojach. Czasem, gdy akurat jest w kraju,
Józek vel Corleone lubi tu usiąść, zapalić cygaro, i zwyczajnie, jak Kowalski,
popykać po programach. Nawet po tym nieszczęsnym polsacie, bywa, że i tu dadzą
coś niezgorszego. I tak pewnego razu Józek – Corleone zapatrzył się na reportaż
o pielęgnacji roślin doniczkowych i stracił czujność; odłożył rewolwer na tyle daleko,
że nie zdążył go chwycić, gdy nagle weszła Józefowa, powiedziała to za brak szacunku do Bajmu i strzeliła
mężowi prosto w brzuch. Po czym, niezauważona przez nikogo, wyszła.
I
siedzi teraz Józek w tym fotelu, i siedzieć będzie aż się zacznie rozkładać, a w
telewizorze właśnie ktoś wygrywa festiwal piosenki aktorskiej. Zaraz, moment,
Józek się poruszył... Wstaje! Z ogromnym wysiłkiem podnosi się kupa cielska
płci wyraźnie żeńskiej i przetacza na drugą stronę pokoju.
Sąsiadka
z naprzeciwka zmieniła lokalizację, nim zaczną puszczać jej ulubiony serial. O policjantach
i złodziejach.