Przez moment byłam znów
dzieckiem. Rozbawionym małolatem skaczącym w kaloszach po mokrym piachu. Dziewczynką,
co chciała być chłopcem. Rozhuśtaną formą bezkarności. Przez moment nie było
problemów ważniejszych niż siusiu i wyścigi w opróżnianiu kubka. Liczyły się
tylko chwytane w locie uśmiechnięte oczy. Rozmowy o rzeczach, które niczemu nie
służą. Bo nie muszą. Zgadywanki i tańce w nierytm. Gąski, gąski do domu. Patyczek
i dziurka.
Na moment zsunął się plecak codziennych
bied. Wypadł piórnik z poukładanymi według wzrostu ołówkami. Rozsypały się i
nie trzeba było ich zbierać. Przyjemna lekkość barków. Całkiem miło.
Dlaczego piaskownica nie może
trwać wiecznie? Jak tylko z niej wyjść, obręcz zaciska się w dobrze znany, markotny
ból. Tam, wysoko. W okolicy serca i jaźni.