To przez tę powieść. Obrzydliwa, choć mówią, że bardzo dobra. Możliwe, pewnie się
nie znam. Lecz te sny w niej, one mnie zatrzymały. Esencjonalne, płynne i w
zasadzie zrozumiałe, mimo udawanych prób zamazania czytelności, jakby składało
je ze szczątków, jak z klocków, dziecko. A to przecież kobieta, choć męskimi
palcami pisana. Kobieta upadła, czy raczej artystka, to zdaje się tożsame w
obrzydliwej, przynajmniej nie za długiej, książce. Złamana czymś relacjonuje
bez namiętności swe sny, jednym tchem, co się odbija na tekście. Szkoda oddechu
na przecinki czy kropki, mówi ciągle, nie intonuje, zapewne celowo
niejednoznacznie, a jednak sens, mimo że popaprany, nie ucieka. Taka forma prozy
wolnej* która pasuje do snu, jego poszarpania i amorficzności.
Piękne słowo, nowe dla mnie.
I
choć niesmak po lekturze nie zelżał, to ziarno zostało zasiane, tym bardziej,
że sny ostatnio gęste, i nie chcą schnąć, i nie ma czym ich wytrzeć, żadną czynnością,
codziennością. Więc może by je tak uwolnić,
nadać tym samym zbędnych wieloznaczności, przez co staną się mniej wyraźne, a
więc i mniej ważne = spokój. Tylko czy potrafię zdjąć uzdę z konstrukcji, nie
pozbawiając jej komunikatywności, nawet jeśli komunikat jest bezsensowny? i czy warto zadawać to
pytanie skoro nie mam lepszego pomysłu trzeba spróbować bo cóż innego nie znam
odpowiedzi nikt mi nie mówi jak Józefowi o sny Józefa dlaczego ja tak nie mogę
wyśnić co robić mieć jasno i konkretnie podane wstań nie bój się idź zrób weź o
ile byłoby łatwiej ale wiadomo nikt nie mówił że będzie lekko