Jest taki
człowiek, który w ostatnim czasie wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nie dlatego,
że osiągnął międzynarodową karierę. Nie dlatego, że pochodzi z moich rodzinnych
stron. Nie dlatego, że do wszystkiego doszedł sam, a zaczynał od zera, jeśli
nie z niższego pułapu. Wszystkie te elementy składają się na jego wizerunek
zawodowy i prywatny, jednak jest coś, co owe dwa oblicza spaja i jednocześnie
dopełnia. Pewne fragmenty życiorysu, pokazujące w nim człowieka w pełni
ludzkiego. A to wcale nie jest proste, niezależnie od ilości zjedzonych stron i
uściśniętych dłoni. Najtrudniej, myślę, zachować człowieczeństwo, kiedy stajesz
się twarzą publiczną, rozpoznawaną i przytwierdzaną do tablicy mniej lub
bardziej znanych sław. Tablica - amalgamat - nie zna hierarchii, nie rozróżnia
celebryty od artysty. A już z pewnością nie potrafi spośród przyczepionych
pinezką nazwisk wyłonić autorytetu. Ten trzeba odnaleźć samemu. Zdarza się
jednak, że ów nadarza się niespodzianie, nieszukany. Otwiera usta, ty
milkniesz. Słuchasz. Masz do czynienia z fenomenem.
Mój fenomen
nazywa się Jerzy Jeszke. To wielki artysta musicalowy, aktor największych sztuk
na świecie. Ma sporo za sobą, lecz nadal wierzy w to, co przed nim.
Doświadczenia i przeżycia godne szacunku. Osoba, która ma prawo do mierzenia
innych swoją miarą – lecz tego nie robi. Miesiąc temu miałam niezwykłą
przyjemność rozmowy z nim przy okazji pisania artykułu. Tych, którzy nie znają
dorobku pana Jerzego, zachęcam do odwiedzenia jego strony. Może się okazać, że
widzieliście go na deskach jednego z polskich teatrów, z którymi, mimo
międzynarodowych kontraktów, nadal współpracuje. W Gdyni był to brawurowy Spamalot i rola Króla Artura.
O Jeszke i jego
licznych rolach napisano już wiele, powielanie informacji byłoby może nie
bezcelowe, ale nieodkrywcze. Moim zamierzeniem był tekst o tym, że chłopak z
małego miasteczka może na własnych nogach przejść cały świat, bez butów
pożyczanych od możnych popleczników. I jak w tej całej, filmowej wręcz historii
może nie stracić pokory, tożsamości, zyskując jednocześnie świadomość własnego
potencjału i ogromną życiową mądrość, potęgowaną radością wykonanej pracy.
Uśmiech, ten po prostu jest, gdy pan Jerzy opowiada swoją historię. A dodać
trzeba, że jest niesamowitym gawędziarzem. Słucha się go z największą
przyjemnością. Rozmowa, prowadzona nocą dzięki połączeniu Skype przekroczyła
objętością pojemność artykułu, więc większe jej fragmenty umieszczę tutaj.
Zapis słów artysty, który jeszcze jako nastoletni chłopak ani miał w głowie
teatralną karierę.
Ci, którzy
zainteresowani są dalszą lekturą, a niewiele wiedzą o biografii pana Jerzego
mogą jeszcze nadrobić zaległości. Internet jest skarbnicą informacji wszelkich,
i to jest jeden z tych momentów, kiedy może się ona przydać. A potem – potem
posłuchajcie gawędy pewnego sympatycznego człowieka, który - tak się składa -
jest wielką gwiazdą.