sobota, 24 grudnia 2011

Ona

Spotkałam Ją na zakręcie drugiego okrążenia. Trochę byłam rozpędzona na nieprowadzącej do celu trasie i prawie Ją minęłam bez szczególnej notatki w pamięci, ale na całe szczęście - moje szczęście - coś mnie zatrzymało. Teraz wiem, że to Jej energia. Moc, która sprawia, że wysuszone kwiaty unoszą w ciekawości swe truchłowate łby, a strapieńcy zapominają o niedolach, póki tylko czuć w powietrzu Jej głos i woń. Zapach dobra, dźwięk radości.
Ta, o której mowa, jest. I w zasadzie na tym polega Jej fenomen. Inni przychodzą i odchodzą, a Ona trwa. Gdy jest dobrze, i gdy źle też. Nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Pomarszczy czoło czasem, rzuci uwagę zagryzioną przekąsem, ale nie oddali się na krok. Sterczy cierpliwie przy zabłąkanych, niby mimochodem, ale w pełnej gotowości do tego, by w potrzebnej chwili trzymać za głowę. Terapeutka pogubionych? Poniekąd, choć się od tego głośno odżegnuje. W rzeczy samej, potrafi zebrać rozrzucone resztki i posklejać z nich całość, nadając jej przy tym zupełnie nową jakość, lepszy kształt. Udając zarazem, że nie brała w tym procesie czynnego udziału. Ale dar ów jest wypadkową okoliczności inszej, Jej drugiego imienia: Prawdziwy Przyjaciel.
Nadużywamy tego miana, wycieramy sobie nim pyski jak jednorazową ścierką z tektury. Tymczasem nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek Jej powiedziałam, że jest mi przyjacielem. Z jednej strony nie ma konieczności trąbić oczywistości, z drugiej – na przyjaźń trzeba zasłużyć. Czym godna? Jeśli wątpię - znaczy zrobiłam za mało. Dlatego wysyłam w przestwór ten panegiryk, niech dopisze mi parę punktów do uczniowskiej pracy domowej o najlepszym przyjacielu. Lata temu, w szkole, nie bardzo wiedziałam, co mam w niej napisać. Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. To jak z Dziadami i Lalką. Polski system edukacji nieudolnie rozkłada naciski i biedne dzieci męczą się nad niezrozumiałym tekstem, który mają przeczytać bądź napisać. Gdy byłam dzieckiem, mówiłam jak dziecko, czułam jak dziecko, myślałam jak dziecko. Kiedy zaś stałam się mężem, wyzbyłam się tego, co dziecięce. Uprzejmie donoszę, że jestem gotowa dokończyć rzeczone wypracowanie. Na stopień do dzienniczka już za późno, niech więc sama praca będzie oceną. Nie wątpię, że Bohaterka tejże z paroma akapitami zechce polemizować, za niepoprawny styl czy źle użyte wyrażenie, generalnie za nieprzystawalność słów do Desygnatu. Uprzedzam, że to Jej skromność, nic innego. Wystarczy, jeśli prócz obruszenia spojrzy na mnie życzliwym okiem, podaruje wspaniały uśmiech i wybaczy małe winy. Na przykład tę popsutą suszarkę. Bo przecież nie pamięta złego. Choć jest szalenie pamiętliwa.
Ona cierpliwa jest, łaskawa jest. I choć bywa, że wcale nie jest, to nic nie szkodzi. Niedoskonałość jest najbliższa ideałom. Idealny Nieideał. Myślałam, że to o mnie. Jednak nie.
Ona nie zazdrości, bo nie ma czego. Potrafi cieszyć się tym, co jest. Wszyscy, którym dane jest Ją bliżej poznać, zmuszeni są do przemeblowania pojęcia radość. Bo czymże ona jest? To niepohamowany entuzjazm, że zupa wyszła, korek udało się sprytnie ominąć, a radio nadaje słoneczną piosenkę w deszczowy dzień. To pachnąca mydłem podłoga, odnaleziona po latach rękawiczka, list od babci Gosi. Małe uciechy, z których zbudowany jest Jej świat. Może trochę dziecinnie tak się cieszyć z błahostek, ale zapewniam was - chcielibyście. Szare, codzienne życie nabiera z Nią barw. Moje dni czerpią z Jej ekspresji, której rozmiaru nie jestem w stanie oddać słowami. Serio. Kto widział, ten wie, o czym mowa. To nie tylko śpiewy i tańce, choreograficzne układy z podziałem na role, okazje i okazyjki do toastów z czekolady i innych wspaniałości. To feeria noworocznych fajerwerków dwunastego czerwca czy trzeciego listopada. Bo każdy powód jest uzasadniony. Jak dotąd wciąż bywam zaskakiwana nowymi formami prostej, czystej frajdy.
Ona nie szuka poklasku - do czasu, aż postanowi swymi rozlicznymi talentami oddać przyjemność publice. A wtedy moi drodzy rzucę pisanie i zrobię karierę jako menager. Śledźcie media, jeszcze będzie o Niej głośno. Na razie się wstydzi. Na razie jest Królową Tańca dla wybranych. Jestem i czuję się wyróżniona. Miejsce w pierwszym rzędzie, na kanapie. Dopuszcza się bezwstydu w tym tańcu, uwierzcie. Ale wielkie artystki mogą sobie na to pozwolić.
Ona nie szuka swego. Mówi: jestem egoistką, ale odda własne pragnienia za spełnienie marzeń swoich bliskich. I będzie stać w cieniu, gdy ci zatańczą dzięki Niej z radości. Jakie to poświęcenie, wiedzą tylko Gwiazdy. I biura podróży.
Ona nie cieszy się z niesprawiedliwości. Nawet, gdy ta dotyka oprawców Jej fundamentalnych pojęć. Najlepiej by było, gdyby wszyscy mogli tańczyć, śpiewać i jeść lody. Dlaczego nie mogą?
Wszystko znosi. Jestem silna, ale Ona jest silniejsza. Niezwykła kobieta, która posiada niezliczone ilości butów na obcasie i jeszcze mniej zliczoną zawartość skrzynki z narzędziami. W liście do Mikołaja umieści, obok różowych spodni, poziomicę. I będzie wiedziała, jak jej użyć. Choć nosi portki, w głębi jest małą dziewczynką, którą trzeba się zaopiekować. Ale ciii, nikomu nie mówcie.
Wszystko przetrzyma. Napędza się do życia biczem ukręconym z codziennych małych szczęść. Chlasta się po pośladkach i w podskokach prze od dziś do jutro. Tylko co by to było, gdyby kózka nie skakała…?
Taaak… Wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję. Jestem słaba, ale Ona jest słabsza. Wiarą w drugiego człowieka nie raz zapchała się jak suchą bułką. Obym nigdy nie stanęła Jej w gardle. Nadzieję tę wyrażam z miłości do jasnej i z obawy przed ciemną Jej stroną. A tak, co myśleliście. Że to cudowne, wesołe dziecko rozdające łakocie i uśmiechy? To kobieta, ile dni w roku, tyle twarzy i nastrojów. Tak naprawdę to czarownica. Wiedźma okrutna, której lepiej nie nadepnąć na odcisk czy skraj szaty. Dlatego nie budźcie niedźwiedzia, kiedy śpi, bo was zje. Gdy uniesie się gniewem szkło lata po ścianach, a potem trzeba te ściany malować. I wiecie, Ona mi grozi. Że nim skończę trzecie okrążenie ma być książka. Drżę, nie śpię nocami. A czas płynie. Ona jest niepoprawną fantastką. Ale wierzy w to, co innym wydaje się utopią i – kto wie – może najlepiej na tym wyjdzie. Można bujać w chmurach dla zasady i poza marginesem rzeczywistości, ona uczyniła z tego sposób na życie i czasem zeskakuje z tych chmur prosto do raju. Choćby tylko na tydzień wakacji.
Żeby nie było za różowo, ma kilka wad. Nie biega. Nie lubi tuńczyka. Nie zawsze też współweseli się z prawdą. Że niby zmuszam Ją do myślenia. Taki żarcik. Ona wszystko ma przemyślane. Poukładane. Nie lubi niespodzianek – tak kiedyś powiedziała. Kłamczucha. Niespodzianki to Jej żywioł. A ład próbuje wprowadzać każdego dnia i, jak dotąd, końca nie widać.
I jeszcze -
Wykazuje się nieprawdopodobną inwencją twórczą w upiększaniu świata. Choćby to miały być tylko tęczowe paski w pokoju. Miss Okienka czynnego całą dobę. Niepoprawna łowczyni promocji. Ukochana Króla Juliana. I Sebastiana, tylko on o tym nie wie (nie miał tyle szczęścia, co ja). Didżej Timon i Pumba (na zmianę), animator współlokatorskiej kultury. Mój napęd, motywacja. Heroina małej powieści, w której ja gram poślednią rolę. Wróżka z mojej bajki.
Mówią, że wieczna miłość nie istnieje. Że mylona jest z przyjaźnią. Ale Ona jest miłością, ponieważ jest przyjaźnią. Za to dziękuję Jej, Jej Rodzicom i Stwórcy.
Gdy zaś przyjdzie to, co doskonałe, zniknie to, co tylko częściowe.
Drogi Święty Mikołaju – Ona była grzeczna cały rok. Z małymi przerwami na kolację w maku, ale ogólnie bilans jest dodatni. Dlatego przynieś Jej w worku wszystko, co najlepsze. To, o czym mówi głośno i wszelkie ukryte pragnienia.
Wesołych Świąt Wariatko.