niedziela, 22 kwietnia 2012

zapach wiosny

Nosi mnie. Palce swędzą nad klawiaturą, szukają ujścia. Długo błądziły uganiając się za odpowiednim kształtem, długo go nie znajdowały. Cierpiały przez to bezgłośnym jękiem, wstydziły się własnej przykrej niemocy. Próbowały ją zalepiać wymuszonymi, niespontanicznymi kawałkami powycinanymi z powietrza i kurzu, bez szczególnej wartości i spodziewanej jakości. Brakowało impulsu, iskry w lampce, prądu. Zamiast nich sceptycyzm. Rozpływał się w żyłach, coraz głębiej i szerzej, rozczapierzał w znieruchomiałych dłoniach czarną krew akinezji. Brakło barw. Znikąd pomocy.
Nieprzystawalność to przekleństwo.
W mało oczekiwanym acz wyczekiwanym momencie przetarło się. Kolory zza chmur  zadrżały nieznanymi odcieniami, subtelności nowych tonów każą dociekać praprzyczyny. Czy to oddech porannego lasu pod stopami? Czy język coraz bardziej zuchwałego słońca na policzkach? Może po prostu zrozumienie praw rządzących naturą? Każde wzniesienie ma swój szczyt, tak więc kiedyś będzie z górki. Noc nad ranem się odczerni. Niemoc, choćby przeraźliwie rozwlekła, znudzi się i zniknie. Nie było jeszcze takiej zimy, której nie wyparłaby wiosna. A wówczas -
Tak to widzę: ultrazielona biel źrenic – pytanie. W odpowiedzi błękit wyblakły czerwienią zachodu. A może to wschód? Co rozsypało kredki na widnokręgu? Początek czy koniec?
Nieważne. Jest dobrze. Płynnie jest.
Kot mruczy obok, przygląda się z falistym spokojem. Pod lewym okiem ma łzę, co nigdy nie spływa. Mądrość wielu żyć. Po co się zrywać, samo przyjdzie.
Wiedział.
Naśladować go nie sposób. Kręcę się, motam, nabuzowana wzbierającym entuzjazmem. Idzie w górę, gdzieś z okolic przepony. Już objął ramiona, masuje kark. Już się nie wzbraniam, przecież przyjemnie. Lecz zamiast odprężenia pobudzenie, podniecenie cisnących się na oczy słów. Co z oczu, to z wnętrza.
Oczy. Ocean ciekłej szczerości. Przepłynąć, zachłysnąć się. Dać się pozanurzać. Najpiękniejsza obietnica, wymownie nieznośna, niecierpliwa, ciekawa. Jeszcze bez szkicu, kontur niejasny. Nawet nie wiadomo, czy z tego tworzywa da się coś wyrzeźbić. To nieistotne. Liczy się zagadka, co kwitnie beztroskim uśmiechem. Kąciki ust unoszą się, chciałyby odsłonić zęby, jeszcze nieśmiało, jeszcze ostrożnie, ale natarczywie. Poddaj się życiu, płyń razem z nim. Pod prąd tylko, gdy nikt nie patrzy. Wtedy można sapać.
Nie ma nic lepszego od wolności. Nie ograniczaj się.
Bursztyn.