Nosi
mnie. Palce swędzą nad klawiaturą, szukają ujścia. Długo błądziły uganiając się
za odpowiednim kształtem, długo go nie znajdowały. Cierpiały przez to bezgłośnym
jękiem, wstydziły się własnej przykrej niemocy. Próbowały ją zalepiać wymuszonymi,
niespontanicznymi kawałkami powycinanymi z powietrza i kurzu, bez szczególnej
wartości i spodziewanej jakości. Brakowało impulsu, iskry w lampce, prądu.
Zamiast nich sceptycyzm. Rozpływał się w żyłach, coraz głębiej i szerzej, rozczapierzał
w znieruchomiałych dłoniach czarną krew akinezji. Brakło barw. Znikąd pomocy.
Nieprzystawalność
to przekleństwo.
W mało
oczekiwanym acz wyczekiwanym momencie przetarło się. Kolory zza chmur zadrżały
nieznanymi odcieniami, subtelności nowych tonów każą dociekać praprzyczyny. Czy
to oddech porannego lasu pod stopami? Czy język coraz bardziej zuchwałego
słońca na policzkach? Może po prostu zrozumienie praw rządzących naturą? Każde
wzniesienie ma swój szczyt, tak więc kiedyś będzie z górki. Noc nad ranem się
odczerni. Niemoc, choćby przeraźliwie rozwlekła, znudzi się i zniknie. Nie było jeszcze takiej zimy, której nie wyparłaby wiosna. A wówczas
-
Tak to
widzę: ultrazielona biel źrenic – pytanie. W odpowiedzi błękit wyblakły
czerwienią zachodu. A może to wschód? Co rozsypało kredki na widnokręgu?
Początek czy koniec?
Nieważne.
Jest dobrze. Płynnie jest.
Kot
mruczy obok, przygląda się z falistym spokojem. Pod lewym okiem ma łzę, co
nigdy nie spływa. Mądrość wielu żyć. Po co się zrywać, samo przyjdzie.
Wiedział.
Naśladować
go nie sposób. Kręcę się, motam, nabuzowana wzbierającym entuzjazmem. Idzie w
górę, gdzieś z okolic przepony. Już objął ramiona, masuje kark. Już się nie
wzbraniam, przecież przyjemnie. Lecz zamiast odprężenia pobudzenie, podniecenie
cisnących się na oczy słów. Co z oczu, to z wnętrza.
Oczy.
Ocean ciekłej szczerości. Przepłynąć, zachłysnąć się. Dać się pozanurzać. Najpiękniejsza
obietnica, wymownie nieznośna, niecierpliwa, ciekawa. Jeszcze bez szkicu,
kontur niejasny. Nawet nie wiadomo, czy z tego tworzywa da się coś
wyrzeźbić. To nieistotne. Liczy się zagadka, co kwitnie beztroskim uśmiechem. Kąciki
ust unoszą się, chciałyby odsłonić zęby, jeszcze nieśmiało, jeszcze ostrożnie,
ale natarczywie. Poddaj się życiu, płyń razem z nim. Pod prąd tylko, gdy nikt
nie patrzy. Wtedy można sapać.
Nie ma
nic lepszego od wolności. Nie ograniczaj się.
Bursztyn.