Przyzwyczaiłaś
się zapominać, ale czasem, w rzadkich chwilach wyrwanych z kontekstu, znów
jesteś dziewczynką z kredkami. I malujesz, choć nie masz talentu. Trwonisz
kartki i podsuwasz je pod nos tym, którzy z racji sentymentu winni wpadać w
zachwyt, co też czynią, uciekając przy tym wzrokiem na boki. Zdajesz się tego
nie zauważać i robisz swoje, odgradzając się kreskami od faktów. Wolisz bajki,
choćby nawet te nieporadne, kreślone kilkoma tylko barwami, bo kredki
wybrakowane. Nie ma czerwonego, ale jest zielony. I ten biały, zawsze był z nim
problem. Cóż z niego za kolor, skoro go nie widać. Jakby go nie było. Może i
nie ma.
Więc
rysunek. W obliczu technicznych problemów nie ma jak zacząć. Pusty arkusz się
niecierpliwi. Tymczasem bezbarwny król trawiastymi ustami zaprasza na bal.
Impreza na sto dwa. Balony, muzyka i szampan z blaszanych kubków, nie stłucze
się nic. Na szczęście. I będzie kabaret, a potem babeczki, każda z karmelem i
wróżbą. Kto połknie czerwoną karteczkę, ten przegra. Zostanie prezydentem. Bo
czerwony nie istnieje.
Widzi
to król rozwalony na portrecie. Rozbawiony, z rozchełstaną peleryną w groszki
trzyma się za brzuch i śmieje – taki teatr. I na co wam ta cała demokracja –
woła. Nie umiecie jej używać. Krzyczycie głośno, że teraz macie głos.
Rzeczpospolite beczenie, słodkie, głupiutkie owieczki. Świecicie gołymi
tyłkami, jakbyście nadal byli rozebrani. Barany golone na eksportowe swetry.
Tyle waszego samostanowienia. Nie lepiej było ze mną? Ale dobrze, tańczcie,
wszystko jest w porządku, tylko proszę trzymać rytm. Kto zaś za bardzo
podskoczy, tego berłem w łeb. Dla dobra narodu.
Królowa
strofuje małżonka. Zbyt ordynarnie, dziubdziusiu. Do ludzi trzeba inaczej –
pomału, ładnymi zdaniami. Pogłaskać wypada, pokolorować. Jak dobrze to zrobisz,
przyjmą nie za tak, a zielony za czerwony. I zapnij guziki, wyłazi ci tors. W
końcu bal.
Monarszą
dyskusję przerywa awaria. Dostawca prądu, wobec lekceważącego podejścia pałacu
na wezwania do zapłaty, daje obywatelską lekcję szczerości w działaniach. I
stała się ciemność i cisza. Jak dobrze, że jest czarna kredka. Tylko jak
namalować ciszę? Cisza – głupia, przejmująca, wyborcza. Całe szczęście, nie
trwa długo. Za chwilę wszyscy się ockną i skoczą sobie do gardeł. I poleje się
krew. Zielona.
Nie wychodzi mi rysunek. Miała być flaga.