niedziela, 4 grudnia 2011

Pojapońskie wnioski

Kilka drobnych zdań na temat zakończonego turnieju w Japonii paść musi. Nie byłabym sobą i nie byłabym szczera milcząc. Aby swobodnie i bez patyny rozbuchanej ekscytacji cokolwiek napisać, muszę (wybaczcie)
brawo!!!!!! wspaniałe chłopaki!!!!!! biało-czerwoniiiiiiiiIIIIII!!!!!!!
(czyli) dać upust swoim ekscytacjom, które - chowane po kieszeniach przez 15 dni i 11 meczów - musiały wygryźć dziurę i spłynąć szerokim strumieniem po nogawkach*. Teraz na spokojnie (przynajmniej w założeniach) można wyliczyć nasuwające się po owych długich zmaganiach myśli. Pierwsza i najważniejsza ma postać całkiem przyjemną, gdyż ponieważ bo udowadnia podważaną (codziennie) tezę, iż na mężczyzn jednak można liczyć. Przynajmniej na niektórych. I że zawsze, absolutnie każdorazowo, mężczyźni ci zdolni są dostarczać nam emocji. Nawet wówczas, gdy zdawać by się mogło, że wszystko jasne, z Egiptem, Chinami czy Japonią na przykład. Ostatecznie słowo staje się ciałem, ale ile nerwów niepotrzebnych? Ile wniosków rozwodowych składanych całej reprezentacji i wszystkim jej członkom z osobna?** Ile inwektyw rzucanych w stronę psujących zagrywkę?*** Ale za to właśnie kocha się ten sport – nigdy nic nie wiadomo. Nawet, gdy w tie-breaku prowadzimy 13:9. Tego jednego nie mogę przeżyć. Zmarnować takie prowadzenie to, powiedzmy sobie szczerze, rosyjski śmiech na sali i lanie po polskich tyłkach aż ścierpną. Tym, którzy zerwali się o trzeciej nad ranem by ujrzeć ów przykry obrazek, muszę się do czegoś przyznać. To wszystko przeze mnie… To ja, jak tu stoję, popełniłam grzech zaniedbania i zwyczajnie zasnęłam. No dobrze, nie tak całkiem zwyczajnie, w pozycji gotowej do startu i z ręką na pilocie, ale zasnęłam. Jak to się stało – nie wiem – ale efekt widać. Rozczarowałam chłopców w Japonii. Byli tak moją nieobecnością zdumieni i zakłopotani, że o grze już mowy nie było… Wybaczcie.
W ten sposób z 3 meczów, które dane mi było obejrzeć na żywo (się pracuje, się cierpi) widziałam tylko 2. Na całe szczęście jest Nowe Warpno. Ono uratowało honor polskiego klubu kibica i chylę przed nim czoło.
Tak więc mamy zapewnioną olimpiadę. I to bez orzełków na koszulkach. Może niech PZPN spróbuje je schować głęboko do szafy? Może wtedy się uda…? A jak nie, to mam dla panów piłkarzy alternatywę. Nazywa się sepak takraw i jest siatkówką nożną. Dla każdego coś miłego.

*tak, majtki przez głowę i dziki pisk małolat
** może z jednym małym wyjątkiem, którym jest Kubuś
*** ale Bartek troszkę się poprawił, i chwała Najwyższemu