poniedziałek, 12 marca 2012

mgła i czarne plamy, czyli do czego można dojść w trzydzieści lat

Można dojść do wniosków wielu. Lub do baru. Do tych pierwszych lepiej było nie zmierzać, ale poszło i nic nie zrobisz. Prócz pominięcia eleganckim milczeniem, które teraz zdawkowo prezentuję. Dlatego lepiej już ten bar.
Trzydziestki posypały się ostatnio, co mogło umożliwić przygotowania do przejścia na drugą stronę. Mogło. Jak się bowiem nie pierwszy raz okazuje, liczyć można, jeśli w ogóle można, jedynie na siebie. Obserwacje nic nie dają, a zapytani wprost odpowiadają, że w zasadzie nic nie widzą. Tylko mgłę i czarne plamy, nawet po zdjęciu okularów. Czyli nic nowego. To i cieszy, i trapi. Bo gorzej nie będzie, ale dlaczego nie miałoby być lepiej? Tak po cichu układany plan na lepsze zastygł w niemocy kilka tygodni przed godziną zero. Skoro spektakularnych zmian nie będzie, to może poszukać plusów paroletniego poczynania sobie na ziemi i w niebie. Białych plam przecierających mgłę niebytu. Zaznaczam uczciwie, iż do owej specyficznej inwentaryzacji zabrałam się jakiś czas temu, wiedząc, iż dziś trudno mi będzie skupić się na bilansach. Wszystko poza tym upozorowane zostało na kompletnie lekceważący brak przygotowań. Ferment niepokoju opadł niby, drżąca trwoga przeprawiona została na względny spokój. Niedbale, z markowaną dozą nonszalancji zaczęłam ignorować fakt upływu czasu, a nawet – majstersztyk! – istoty samej cezury, którą zwykło się świętować urodzinowym toastem. Że luz, o co ten dym, dajcie spokój, ja już dałam. Gówno prawda, ale koncept był. Przyznajcie.
I tak usiadłam nad białą kartką ekranu, a migający dłuższą chwilę punkt w lewym górnym rogu uświadomił mi, że nie bardzo wiem, co napisać. Co podkreślić, wychwycić, popieścić emfazą. Co wyróżnia te parę lat? Czy coś? Nie przyszło do głowy nic mądrego. Tylko kilka strzałów, krótkich półzdań nazywających ulotności. Takie, jak uśmiech dziecka. Zresztą - każdy. Bo nie ma takiej twarzy, której uśmiech by nie pasował. Wschód słońca na szeroko rozwartych źrenicach. Czekolada z malinami. Amelia pod koniec długiego poniedziałku. Dźwięki w rytm nastroju. Wiatr we włosach i droga w słonecznym lesie. Czekolada mleczna. Sierpniowe świerszcze. Oczy pani Helenki. Smak satysfakcji po ciężkiej, wygranej walce. Czekolada gorzka. Gorycz też może być słodka. Niezapowiedziany telefon z życzliwością w słuchawce. Czekolada z nadzieniem. Wszelkim. Kobiecość z krwi, kości i mentalności. Psi pysk na kolanach. Kilka medali. Przestrzeń nieogarnięta spojrzeniem. Dłoń wyciągnięta w geście wsparcia. Noce (nie)stracone na nieprzespaniu. I wszystko, co jeszcze przed. Wierzę, że sporo tego. Oto pokrótce inwentarz absolutnych doskonałości. Ja to widzę. A poza tym tylko mgłę i czarne plamy. Póki co.