środa, 25 stycznia 2012

koniec bajki

[To znaczy bajka trwa. Ale baśniowo nie jest. Nie ma zamku, nie ma Królestwa, Król(ewicz) się ulotnił, dzieciaki chcą, by je zabawić, w powietrzu wisi granda… trzeba by chyba sił nadprzyrodzonych do odczarowania sprzężenia niebajecznych okoliczności. Ale Czarodzieja też nie ma. Życie.]
[Na skróty: Chłopiec przyprowadził kolegów do parku. Ci chcą poznać Czarodzieja i nie bardzo im się widzi wspieranie Chłopca w wypatrywaniu zatopionego Królestwa Pomyślności.]
[Nie wiesz, o co chodzi? To zacznij od początku, potem możesz spojrzeć tu; jeśli to nie naświetli sytuacji, to i Boże nie pomoże.]

- Ty, frajer, a ten Czarodziej to ci się nie przyśnił, co? - rzucił jeden z chłopców, przerywając ciszę.
- He he, może mama mu wcisnęła bajeczkę na dobranoc!
- Albo lepiej, to taka gra. Wiecie, zamiast Xboxa.
- Haha, jak się nie ma, co się lubi…!
Dzieci zaczęły się naśmiewać z Chłopca, który zupełnie nie wiedział, co robić. Próbował ich uciszyć, ale te, rozbawione, śmiały się coraz głośniej.
- Czarodzieju, pomóż… - wyszeptał zrozpaczony.
Jak spod ziemi wyrósł przed nim sędziwy Staruszek.
- Jesteś! - ucieszył się Chłopiec. - Teraz uwierzą, że nie zmyślam - i nie czekając, aż Czarodziej cokolwiek powie, krzyknął do towarzyszy - Słuchajcie! Jest! I co teraz powiecie?
Chłopcy zamilkli, ale nie wyglądali na zakłopotanych, raczej na zdziwionych. Patrzyli nie na Czarodzieja, który winien przykuwać teraz ich uwagę, a na Chłopca. Patrzyli, a ich wzrok wyrażał tłumione rozbawienie.
- Oni mnie nie widzą, Chłopcze - rzekł Czarodziej.
- Jak to?! Przecież tu jesteś! - krzyknął Chłopiec.
- Rany, gada do siebie! - zawołał jeden z kolegów.
- Wariat! Zupełny oszołom - zawtórował kolejny.
- Ale on tu jest! Tutaj! Zobaczcie! Nie widzicie? Tuuuu…! - krzyczał Chłopiec, a do oczu napływały my łzy bezsilności.
- Chodźcie, wracamy. Szkoda czasu dla dziwaków. Mam nową grę, boksowanie. Naprawdę fajna, możecie przetestować - zaproponował jeden z chłopców.
- Super! - podchwyciła reszta.
I poszli.
- Zostańcie… - prosił Chłopiec cichnącym głosem. Słychać było wyraźnie, jak oddalający się koledzy cały czas się z niego naśmiewali.
- Oni mnie nie ujrzą, przyjacielu - rzekł Czarodziej - nie są do tego zdolni. Ich oczy widzą tylko rzeczy przyziemne, powierzchowne. To, co prawdziwie ważne jest dla nich ukryte.
- Nie rozumiem! - chlipał Chłopiec - przecież ja ciebie widzę, rozmawiam z tobą, jadłeś moje kanapki…
- Tak, zgadza się. Ale ty jesteś wyjątkowy.
- Jaki tam wyjątkowy! Jestem zupełnie zwyczajny. Wyjątkowy to będę teraz, dla całej szkoły. Wszyscy będą mnie pokazywać palcami… Pomyślą, że jestem pomyleniec... Buuuu…
- Mały chłopcze - rzekł Czarodziej - właśnie poznałeś, czym jest stres.
- Wcale nie chcę znać stresu…. A najgorsze.... – zacinał się przez łkanie Chłopiec - najgorsze nie jest to, że stałem się pośmiewiskiem…  Jest mi przykro, że nie zdołałem ci pomóc. Tak bardzo chciałem, żebyś był szczęśliwy!
Gdy wykrzyczał ostatnie słowa, niespodzianie zadrżała ziemia. Chłopiec wytarł piąstkami oczy i otworzył ze zdziwienia buzię. Bo oto – nie wiadomo jak – wszystko zniknęło. I jeziorko, i drzewo z dziuplą, i plecak. Byli tylko on i Czarodziej, a wokoło pustka, wielka i rozległa pustynia. Spieczona ziemia pocięta sznurkami pęknięć. Aż po horyzont.
Wówczas Chłopiec zrozumiał, że nie jest już mały. Tej jednej rzeczy Czarodziej nie musiał mu tłumaczyć. Stał się dorosły, choć zupełnie nie wiedział, jak. Pustka dookoła symbolizowała umysł dorosłego człowieka. Zasmucił się nad utraconym dzieciństwem, w końcu nie zdążył się w nim rozsmakować. Smutek trwał jednak krótko, bo dorosłość ma swoje obowiązki, musiał je wypełnić.
Spojrzał na swoje ręce. Były szerokie, spracowane. To z jednej strony dobrze - pomyślał - skoro jestem duży, łatwiej mi będzie pomóc Czarodziejowi. Ale zaraz, gdzie on jest?
Rozejrzał się. Sekundę temu stał obok Starca, teraz był zupełnie sam.
Nagle zrobiło się zimno i zaczęło padać.  
- Tak jest w dorosłym świecie. Ktoś jest obok, a za chwilę go nie ma - usłyszał w oddali głos Czarodzieja. Nadal był jednak sam.
- Ale czy to nie przysparza ludziom cierpień? Dlaczego zachowują się tak irracjonalnie?
- Ponieważ brakuje im dziecięcej prostolinijności. Są zniewoleni przez miliony, triliony obaw. Każda z nich może pozbawić ich czegoś, co wydaje się im niezbędne. Nie chcąc niczego stracić, ustalają szereg wiążących reguł, których pilnowanie ma uchronić przed upadkiem. To jak zaraza. Musimy otrząsnąć się z własnych lęków, które sami sobie przytroczyliśmy do przepon.
- Jak się ich pozbyć? - zapytał Dorosły Chłopiec.
- Spójrz w dół - odpowiedział głos Czarodzieja.
W jednej chwili, zanim zdążył mrugnąć oczami, znalazł się na ogromnej, ostro zakończonej skale. Oszołomiony i zaskoczony, podszedł do jej krawędzi i natychmiast cofnął się gwałtownie.
- Rany! - odskoczył z krzykiem - Czarodzieju! Przecież tam jest strasznie!
- Uwolnij się, oderwij, skacz! Pozbądź się strachu, on jest tylko twoim wyimaginowanym przeciwnikiem. W rzeczywistości wcale go nie ma.
- Więc jeśli pomyślę, że tej przepaści nie ma, to ona zniknie?
- A czym jest rzeczywistość? To ty ją tworzysz, więc jest tym, czym chcesz, aby była. Musisz tylko i aż uwierzyć, uwierzyć, uwierzyć… – czarodziejski głos brzmiał jak roztańczone echo wśród gór. Dorosły Chłopiec wyprostował się, odetchnął głęboko i rzekł:
- Jeśli to jedyny sposób, by odnaleźć to, czego szukam – zaryzykuję.
I skoczył.
Niewiele pamiętał z tego, co się potem działo. Przez jego ciało i myśli przelatywały obrazy i dźwięki, słowa ludzi, spojrzenia zwierząt, woda z rzek i chmur, światło i ciemność. Nie jest nawet w stanie podać, jak długo tak spadał. Minuta, dwie, trzy lata. Zupełnie niepoliczalny czas. Wie tylko, że się nie bał. Najgorsze było podjąć decyzję, potem już zdał się na los.
Zapytacie, co stało się potem? Co było na dole?
Na dole było królestwo. Tak, dokładnie to, którego szukał! Chłopiec spadł na sam środek pałacowego dziedzińca. Sturlał się troszkę, ale szybko wstał, otrzepał się i pobiegł prosto do królewskiej komnaty. Dziwnym trafem doskonale wiedział, gdzie ona jest. Zupełnie, jakby znał pałac jak swój własny pokój. Otwierał kolejne wrota, aż znalazł się w sali tronowej.
A na tronie siedział Czarodziej. Chłopiec stanął jak wryty:
- Ty? Tutaj? A gdzie jest Król? A może ty jesteś Królem?
- Nie, nie jestem – uśmiechnął się Czarodziej – chwilowo go tylko zastępuję.
- Zastępujesz?
- Tak. Król poszedł na piknik ze swoim ludem. Muszą porozmawiać.
- No tak! Przecież muszą się sobą nacieszyć. Tacy byli pogubieni, i oni, i on.
Czarodziej roześmiał się:
- Poniekąd masz rację, kochany. Byli bardzo zagubieni, ale najważniejsze to odkryć, dlaczego.
- No jak to dlaczego – powiedział Chłopiec – bo Król zaginął. Sam mówiłeś.
- Tak mówiłem, masz rację. Ale nie znałem wtedy całej prawdy, a teraz jest ona dla mnie oczywista. Powodem zaginięcia Króla była egoistyczna miłość jego poddanych.
- Co to znaczy egoistyczna miłość? – zapytał Chłopiec.
- To taka miłość, która nastawiona jest tylko na branie. Nie daje nic od siebie. Pamiętasz, jak ci opowiadałem, iż Król bardzo się dla swoich krajan starał? Dbał o nich, odwiedzał, dogadzał jak tylko mógł?
- Pamiętam…
- No właśnie. A oni? Ci mieszkańcy szczęśliwego królestwa? Co dawali Królowi? Nic. Albo niewiele. Wydawało im się, że im się należy. Że Król jest dla nich. A przecież miłość działa w dwie strony! Nie rozumieli tego.
- I co? Dlatego Król odszedł?
- On nie odszedł. Cały czas był. Tylko czyjeś być może nie zawsze być. Poddani w pewnym momencie przestali Króla widzieć. Widzieli tylko czubki własnych nosów. Obraz Króla zatarł im się. Zdetronizowany władca stał się zwykłym człowiekiem. Nagle jego twarz przestała być rozpoznawana, nikt nie wierzył, że to on właśnie jest utraconą głową państwa. Nawet ja, który byłem tak mądrym i przewidującym jego doradcą – Czarodziej na moment zamilkł, ale szybko otrząsnął się - ja też brałem rozpaczliwe tłumaczenia Króla za urojenia szaleńca. Po licznych, nieudanych próbach przekonania kogokolwiek o swoim jestestwie, Król-Niekról odszedł. Nie mógł patrzeć na rozpad ukochanej ojczyzny, na który nic nie potrafił zaradzić. Uznał, iż wcale nie był dobrym władcą, a to, że tyle lat udawało mu się utrzymać dobrostan na swoich ziemiach, było wypadkową zbiegu okoliczności oraz moich magicznych mieszanin i obrzędów. Tak, stwierdził, że jest winien – Czarodziej zamyślił się. – Ludzie zaś byli zbyt zadufani, by w porę zrozumieć swój błąd. Nie było w nich cierpliwości, ciężko im było prawdziwie wytrwać. Nawet, kiedy zabrakło im Króla – czy walczyli? Czy spróbowali się zmienić? Nie. Zniechęcili się, znudzili; a Król na to patrzył i cicho nikł. Resztę znasz.
- To bardzo skomplikowane, Czarodzieju – Chłopiec słuchał go uważnie. – Tylko dlaczego, będąc bardzo mądrym magiem, nie powiedziałeś im, co mają robić? Mogłeś zapobiec katastrofie.
- Moja moc była zbyt mała. Do tego zadania potrzebna był siła kogoś takiego, jak ty – Czarodziej poklepał Chłopca po ramieniu.
- Jaka siła, co ty opowiadasz? Przecież jestem – to znaczy byłem – tylko małym, zwykłym chłopcem.
- Jakiż z ciebie głuptas – rozczulił się Czarodziej - Nie masz pojęcia, jakim jesteś wspaniałym młodym człowiekiem. No ale właśnie dlatego, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, mogłeś przyczynić się do uratowania Królestwa.
- Nadal nie rozumiem.
- Już ci wszystko tłumaczę. Wybawić Królestwo mogła jedynie prawdziwa, bezinteresowna wiara kogoś niewinnego, dobrego i czystego. Kogoś, kto będzie potrafił poświęcić na ten cel coś bardzo cennego. Ty poświeciłeś swoje dzieciństwo. Bardzo ci dziękuję.
Chłopiec zawstydził się. Był jednak tak bardzo uradowany, że jego stary Przyjaciel jest szczęśliwy, że nic już nie mówił.
Wyszli na dziedziniec.
- Spójrz w górę – rzekł Czarodziej.
Wszystko było po staremu. Piękny pałac znajdował się w dolinie, a wyżej, na zielonych łąkach siedzieli uśmiechnięci ludzie. Między nimi siedział po turecku Król. Rozmawiali, gestykulowali, cieszyli się sobą.
- Zaczną na nowo – rzekł Czarodziej. Po chwili ciszy dodał – Spójrz jeszcze wyżej, na niebo.
Chłopiec zadarł głowę wysoko.
-  Przyjrzyj się chmurom – podpowiedział Starzec.
Chwilę trwało, aż Chłopiec odgadł, o co chodzi Czarodziejowi. Na bezchmurnym niebie hasały dwie chmury. Miały podejrzanie znajomy kształt… Jedna była długa i spiczasta, druga mniejsza i okrągła. Przypominały dwie głowy przeglądające się w tafli wody.
- Ha! Tam w górze - to my? – podskoczył Chłopiec.
- Tak, dokładnie, to my.
- Zaraz, zaraz… To znaczy, że jesteśmy w jeziorze? Pod wodą?
- Jesteśmy tam, gdzie są ci, których kochamy.
- Ty jesteś moim przyjacielem, więc jestem z tobą tutaj – rezolutnie odpowiedział Chłopiec. – Ale tam – wskazał palcem niebo – tam jest mama…
- Tęsknisz? Chciałbyś do niej wrócić?
- A to możliwe? W końcu oddałem swoje dzieciństwo... - Chłopiec posmutniał. Pojął wszystko, co Czarodziej mówił mu o tęsknocie.
- Pamiętaj, że w bajkach i w sercach wszystko jest możliwe. Wrócisz do domu. Zasłużyłeś też na nagrodę – tu Czarodziej zniżył głos tajemniczo – spójrz w górę jeszcze raz.
Chłopiec posłusznie zadarł głowę. Na niebie, które było taflą wody znajomego jeziorka, pokazało się więcej chmur. Kilka, nawet kilkanaście.
- O rany, to Wojtek! I Stasiek! I Ania! Wszyscy, cała klasa! Widzą nas tu?
Czarodziej skinął głową z uśmiechem.
- Czarodzieju! Czyli nie będą się ze mnie naśmiewać? Wszystko widzą? Naprawdę wszystko?
- Tak, kochany. Niektórzy potrzebują niezbitych dowodów na istnienie prawdy, no to je im dostarczyłem. Teraz będziesz, haha! – Czarodziej był wyraźnie uradowany – będziesz bohaterem!
- Jesteś wspaniały! Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie!!! Serio!!! – wrzeszczał Chłopiec.
- No już, już, wystarczy – Starzec ukradkiem otarł łzę wzruszenia. – Leć!
I zanim Chłopiec cokolwiek zdążył powiedzieć, wszystko rozmyło się jak w tym budyniowym śnie…
Warto jest wierzyć.

Teraz już koniec bajki.

Koniec, powiedziałam.