środa, 14 września 2011

Z całym szacunkiem do Pepiczków

bo grali dobrze. Ale prawda znana nie od dziś - wygrywają lepsi. Czyli (uwaga - będzie przerywnik) biało-czerwoni!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!*
Ech, oglądając takie mecze przypominam sobie, dlaczego tak zafascynował mnie ów sport (sport, nie gracze, podkreślam). Panowie zaś, no cóż, oni uwielbiają to robić - dają nadzieję, połechcą euforią, by za chwilę zamrozić na twarzach rozbujane uśmiechy. Okropne, uwielbiane przez nich udramatycznienia. I kiedy już idziesz do kuchni, bo patrzeć na to nie sposób, i wracasz z ustami pełnymi tostów, niby od niechcenia zerkasz na ekran - a tam co? Znowu to samo! Podnoszą ci ciśnienie i trzeba od nowa. Tost stygnie, gardło się zdziera, sąsiedzi wściekają, kolana bolą od klęczenia, a oni wygrywają. Ot, tak. Czeski film.
Kocham takie mecze.
Wszystkich sfrustrowanych i zagubionych w spiskowych teoriach sprzedajnego świata sportu zapytam: a widzieli ten mecz? Jeśli tak, to niech zamilkną.
I nawet siostra oglądała. Dzięki Bogu nie urodziła. Gdyby tak było, dziecko musiałoby nosić imię Gruszki. Nawet gdyby to była dziewczynka.
Jutro Słowacy. Czy moje słabe serce to zniesie...?


* nie wydaje mi się, by był jeszcze ktoś odwiedzający tę stronę, kto nie wie, o czym mowa, ale ostatni raz podpowiem (mam dziś doskonały nastrój, więc niech będzie) - Mistrzostwa Europy siatkarzy, mecz o ćwierćfinał z Czechami