Obiecano
mi laurkę.
Obiecano
dawno i nieuroczyście, ale jednak. Zrobiono to niejednokrotnie, dość nieprecyzyjnie,
ale ja lubię tak. Na tyle, że nie podważałam faktu jej otrzymania. Chyba jednak
zacznę, bo – jak dotąd – laurki nie uświadczyłam.
Poniekąd
przyrzeczona więc mi, zasygnalizowana jedynie, lecz tym nikłym bodźcem śmiałe wyobrażenia
me obudziwszy, nieprzewidzianie przeobraziła się z lekkiej nadziei w zgryzotę przykrą.
No bo kto widział obiecać coś dziecku, a potem rżnąć głupiego. Gorsze, niż
zabrać gwałtem nadgryzioną czekoladkę. Oczy nabiegają krzywdą. Z dzieckiem trudniej,
niż z kobietą. Tę drugą można poczęstować blagą, jeśli porcja cukru podwójna. Z
dzieckiem tak się nie da – jedno słowo, jedna prawda.
No więc
jak to. Wszakże byłam grzeczna cały rok. A jeśli nie byłam, to przecież nikt
nie ma o tym bladego pojęcia.
Obiecana
a niespełniona laurka jest mi, prócz kłopotliwego uczucia zawodu, również najwyższej
próby inspiracją i kolosalnych rozmiarów ciekawością. Obie kłują, jedna w
prawy, druga w lewy bok. Jak tak zsynchronizują ukłucia, to zostają ślady, jak
po Obcych. Może coś w tym jest. U.Fo*. I odpowiedź gotowa. Nie
jestem z tej ziemi. Jestem kosmitką. A na inne planety laurki nie docierają.
*U.Fo – autorstwa WB. Pozdrawiam!