środa, 16 kwietnia 2014

oczy pani Helenki

Widzieliście kiedyś anioła? Ja tak. Ja go nawet dotknęłam. A raczej – on dotknął mnie.
Uświadamiam to sobie w momencie, gdy anioł wraca tam, skąd przyszedł. Swoje zrobił – ślady jego stóp znaczą pełnione latami posłannictwa. Jestem przekonana, że jednym z nich była opieka nade mną.
Wytłumaczyć można to prosto i – jednocześnie – zawile. Bo każda Prawda, mimo swej prostoty, opiera się zrozumieniu. Tylko dlatego, że rządzi nami pycha. Nie chcemy przyznać, że jesteśmy częścią masy. Wolimy myśleć o sobie jak o indywiduach. Jedynych w swoim rodzaju i w swojej racji, absolutnie lepszych od tych, którzy tej racji nie mają. A gdyby tylko przejrzeć, gdyby się otrząsnąć, bylibyśmy bogatsi o odpowiedź. I moglibyśmy już dziś, teraz, częstować oczy obrazem Prawdy. Ale to trudne, przez to - myślę - że masa to dla nas tyle, co nic. Szarańcza mało istotych bezimiennych. Przestaliśmy czuć się częścią większej całości.
Ja, jak wszyscy, oczy mam zamglone. Nie widzę. Czasem ktoś mi je przetrze, wskaże kierunek, lecz ja nadal ślepa jestem. Po omacku przemierzam swoją drogę, i tylko nieustanna pomoc aniołów – czy na nią zasłużyłam, czy nie, czy o nią prosiłam, czy wręcz przeciwnie – pozwala mi nie runąć w przepaść, trzymać się wytyczonej ścieżki. Jednym z tych aniołów była – jest! zawsze będzie! – Ona.
Mój anioł ma żeńskie imię i aureolę z wiecznego uśmiechu. Nigdy nie przyłapałam jej na łzach.  No może raz, gdy przejęta swym człowieczym cierpieniem, ugięła się pod strachem bólu. Ból jednak wygrywa tylko na chwilę. Można się z nim oswoić – a wówczas ginie w ogniu samozaparcia i fabrycznej produkcji dobra. Ileż mój anioł ma w sobie dobra, wiem nie tylko ja. Każdy, kto się z nią zetknął, czuł to. I podejrzewam, że prawie nikt nie domyślił się, dlaczego. Skąd te pokłady miłości i miłosierdzia? Ludzką rzeczą jest być egoistą, nie dobroczyńcą.  Więc albo jesteś człowiekiem, albo aniołem. A ona wygląda zupełnie jak my – z naszymi troskami, przewinieniami, zadaniami, chorobami i radościami. Zdradzało ją tylko jedno – oczy. Każde innego koloru, innego blasku. Taki błąd programisty, wskazówka inności. Zamiast skrzydeł.
Za jej pośrednictwem (posłannictwem?) nie raz wyciągnięta zostałam z głębokiej studni rezygnacji i napojona wodą nadziei. Gdyby nie ona, mogłabym być teraz wielkomiejską ławeczką w parku efekciarzy lub zakompleksioną dziewuchą z prowincji. Ona wskazywała mi właściwy kierunek, wcale go nie wskazując. Tak potrafią tylko aniołowie.
Dziś, gdy kończy swą misję, głupio mi. Wstyd, bo ona wie o mnie wiele, a ja orientuję się tylko na jej powierzchni. Lubi muzykę Maleńczuka i kawę Jacobs. Rozpuszczalną, tę w jasnych granulkach. Robi najlepsze we wszechświecie pierogi z mięsem i konfiturę z borówek. Słucha „Zagadkowej niedzieli” w Trójce i słucha innych. Zawsze gotowa nieść pomoc, ani słowem nie skarżąc się na swój, nielekki przecież, los. Zawsze przy tym mówi: mnie się w życiu powiodło, warto się za to odwdzięczyć. I jest piękna. Cudownie piękna Helena.
Dziś płaczę, choć wiem, że nie powinnam. Że tak naprawdę należy się radować z kolejnego powrotu do Źródła Prawdy. Prawdy, w którą tak ciężko nam, błądzącym po szosach ludzkiej ułomności, uwierzyć. I z jednej strony strach, czy moja anielica zdąży. Lata tułaczki po ziemskich podłościach mogły i jej zatrzeć pamięć, umniejszyć wiarę. Takie już jest to nasze życie. Bardzo ludzkie. I bardzo krótkie. Często zbyt ludzkie i zbyt krótkie. Zwłaszcza dla tych sierot, którym zostaje tylko tęsknić.
Dziękuję za wszystko.