środa, 3 kwietnia 2013

w wannie (z cyklu: przyszło nagle)

Chciałabym wierzyć, że za szklaną płytą, w której przeglądam własne, istnieje odzwierciedlenie. Tego, czym, kim i jaka jestem.
Chciałabym wierzyć, że lustrzane odbicie jest nim rzeczywiście. Że po drugiej stronie tkwi dokładnie to samo, choć naocznie obleczone w inne.
Chciałabym być bardziej spokojna. Bym choć raz to nie ja kaleczyła stopy drżącą krawędzią pytań.
Chciałabym być jak mgła. Ulotna, a jednak stanowczo widzialna. Pozornie tylko tło, lecz bez niej poranek w górach nie byłby tym samym porankiem. Potrzebna, bo w końcu jej uśmiech i łzy rzeźbią rosą kształt skały.
Chciałabym nie spać do chwili, gdy pierwszy promień dnia zacznie gładzić skłębione włosy chmur pode mną. Gdy nada im kolor jaśminu, złagodzi niepokój o dzień. Pozwoli na sen. I głowa utonie w oddechu, tak równym, jak ten, który ja.
Chciałabym to, co mam w lustrze wyczytać w spojrzeniu bez dna. Źrenice niech wzejdą odwagą, niech zaniechają uników, bo strach. 
I chcę to usłyszeć. Nawet, gdy cisza. I nie lać słów, by potwierdzić. Po prostu wiedzieć, że tak.