Chciałabym
wierzyć, że za szklaną płytą, w której przeglądam własne, istnieje
odzwierciedlenie. Tego, czym, kim i jaka jestem.
Chciałabym
wierzyć, że lustrzane odbicie jest nim rzeczywiście. Że po drugiej stronie tkwi
dokładnie to samo, choć naocznie obleczone w inne.
Chciałabym
być bardziej spokojna. Bym choć raz to nie ja kaleczyła stopy drżącą krawędzią
pytań.
Chciałabym
być jak mgła. Ulotna, a jednak stanowczo widzialna. Pozornie tylko tło, lecz
bez niej poranek w górach nie byłby tym samym porankiem. Potrzebna, bo w końcu
jej uśmiech i łzy rzeźbią rosą kształt skały.
Chciałabym
nie spać do chwili, gdy pierwszy promień dnia zacznie gładzić skłębione włosy
chmur pode mną. Gdy nada im kolor jaśminu, złagodzi niepokój o dzień. Pozwoli na sen. I głowa utonie w oddechu, tak równym, jak ten, który ja.
Chciałabym
to, co mam w lustrze wyczytać w spojrzeniu bez dna. Źrenice niech wzejdą odwagą,
niech zaniechają uników, bo strach.
I chcę to usłyszeć. Nawet, gdy cisza. I nie lać słów, by potwierdzić. Po prostu wiedzieć, że tak.
I chcę to usłyszeć. Nawet, gdy cisza. I nie lać słów, by potwierdzić. Po prostu wiedzieć, że tak.