niedziela, 3 czerwca 2012

w odpowiedzi będzie cisza

Powiedzieli, co mieli. Nie do powiedzenia. Do przemilczenia. Słów już za dużo, zdań namiętnych rzuconych w polemicznej gorączce z obronnych murów zamkniętych ich. Dyskusja nie zmienia perspektyw. Każda ze stron obstaje przy swoim.
Wiatr nie wgłębia się w podskórne czucie. Zostaje na powierzchni, zachłyśnięcie nie grozi. Tak jest dobrze, tak wygodnie i zawsze można powiedzieć, że przecież to wcale nie on. On wiał nieopodal, ale nie tam. Alibi na nieobecność w topieli.
Królewna nadal śni. Sen daje władzę, moc kreacji i reżyserską butę. Nie musi nic ponad zachciane. Absolutna monarchini swego lasu. Elegancko przyjmuje oddawaną jej cześć. Nieusłużne tylko drzewa, ale im wolno. Z racji ukorzenienia w płynnej glebie snu. I tak nikt nie rozumie języka ironii sączącej się żywicą doświadczenia z kory, która nie takie rzeczy widziała. Drzewa są ponad to, co śmiertelne. Nawet królowie ich nie wzruszają. Mają dystans. Patrzą, ale nie mówią. Widzą, lecz słowa nie pisną. Trzymają prawdę w korzeniach. Niewzruszone.

Królewna i wiatr. Mieli tyle wspólnego. Rozumieli swoje nieprzystawalności. Ona łaskawie gościła go w swym lesie. On życzliwie przyjmował proszenia. Wpadał wichrem między słowa i palce, robił zamieszanie i znikał. Zgodnie z warunkami dwustronnej umowy o grzech, który chce się popełnić. Niespisane reguły, według których wpadali na siebie czasem, wikłając się w festiwal gier i zabaw, udając zaangażowanie błahostkami. Permanentny dzień dziecka. Schadzki urządzane w chwilach otępiałych przez przygodę. Muzyka w rytm zapomnienia. Igraszki na nosie powagi. Rozwlekłe polemiki na wybitnie niepoważne tematy. O falach, że takie zawzięte. Mogłyby przecież czasem zmienić obiekt zaczepek i nie bić tak uparcie tylko o brzeg. O tym, że gdy pada, to nie pod mostem. O skłonności do ulotności. O kisielowej konsystencji chmur.

Mimo tak niepodobnych kręgosłupów i zgoła różnych żyć poza lasem - pojmowali się. Przenikali wzajemnie swe płaszczyzny, odkrywali ich skrawki nie zdradzając nic. Zgoda następowała co do jednego - niczego nie brakuje. Jest tyle, ile trzeba. Nie trzeba nic. Tylko czasem odrobinę czegoś przyjemnego. Dziecięca szczerość bycia. Popsuta przez dorosłość. Bo gdy tylko dopuszczono do głosu poważne argumenty, piaskowy zamek runął, zdeptany wielką stopą obaw i zarzutów.
Powiedzieli, co mieli. Nie do powiedzenia. Do przemilczenia. Słów zabrakło. Drewniana cisza.