sobota, 9 listopada 2013

Nie klikam lubię to

Ciekawe. I zapewne, z socjologicznego punktu widzenia godne jakiejś niezwykle mądrej czyli rozwlekłej i nieczytanej dysertacji. Fakt upowszechniania wiedzy o członku społeczności na podstawie jego aktywności (lub jej braku) w wielkiej kolektywnej rodzinie internetowych ekshibicjonistów. Niedostateczne dbanie o swoje dobre imię (choć odpowiedniejszym byłoby: twarz) uruchamia lawinę opinii, sądów, zaraz potem wyroków. Nieobecność staje się bowiem zbrodnią, godną przynajmniej ogólnofacebookowego potępienia. Nie publikujesz setek zdjęć dokumentujących twoje nowe doświadczenia – znaczy nie bywasz. Nie upubliczniasz postów na stronach google - znaczy nie piszesz. Nie nabijasz kilometrów na endomondo - znaczy nie biegasz. Jesteś offline – czyli nie ma cię. Nie istniejesz. Nie liczysz się. I nikomu nie przyjdzie do głowy absurdalny pomysł, by, jak kiedyś, zadzwonić i - zapytać. Adresy sieciowe stają się mniej wirtualne, niż te przy ulicy imienia jakiegoś nieznanego lekarza czy nibyznanego pisarza. Przyjacielska pogawędka przy rzeczywistej kawie czy obiedzie to przeżytek. Strata zbyt cennego czasu w tykającym zegarze końca świata ludzi dla ludzi. Mamy nowe, inne, lepsze bo – wygodniejsze. Nie trzeba zbierać tyłka z fotela i przystrajać go w świeże gacie. Można być z każdym nie będąc z nikim, zajadając przypalone pierogi z biedronki w asyście nieco zbyt ciepłego piwa bądź nędznego, ale z promocji wina bez marki. I tak nie widzą. To, co publiczne jest starannie wyreżyserowane. Normalnie oskar się należy. Czy inne złote lwy. Ryczeć się chce.