piątek, 12 sierpnia 2011

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie

Nie powiem gdzie, nie powiem kiedy. Teraz, całkiem niedawno bądź tak dawno temu, że nikt nie pamięta, by się kiedykolwiek zadziało. Pewnego nieokreślonego razu. Daleko stąd a właściwie bardzo blisko. Na Dzikim Zachodzie Polski, a może na Wschodzie; a może wcale nie w Polsce – Gdzieś. Nigdzie. Dokładnie tam i dokładnie wtedy zdarzyła się Odpowiedź. Przyszła znienacka, nieproszona i bez pukania, ale Odpowiedzi już tak mają, że nie zawsze są kulturalne. Dlatego czasami uznajemy je za fałszywe i nadal szukamy innej. Błądzimy tak czasem do końca życia. To podobno całkiem ludzkie.
Prawdziwe Odpowiedzi jednak, zauważone czy nie, przychodzą. Kwestia tego, czy chcemy je widzieć i gdzie nas spotykają. Najłatwiej je przyuważyć w miejscu, które jest dla nas bardzo ważne. Niektórzy na przykład pragną doświadczyć jej w kościele. To podobno najłatwiejszy sposób. Ale w rzeczywistości najtrudniejszy z możliwych. Drepczemy do świątyń w poszukiwaniu objawienia, ale gubimy skupienie już między pierwszym a drugim czytaniem. Odpowiedź natomiast zostaje przy schodach i czeka, aż wyjdziemy. Niestety, wychodząc jesteśmy tak zagrani w roli zadumania, że mijamy ją, czasem nawet się o nią potykamy, ale nadal nic. Żadnego odkrycia.
Z tego powodu Odpowiedzi szukają innych źródeł ujścia. Takich, które mogą być dla nas wyraźnym sygnałem, że należałoby się za Nimi rozejrzeć. Jeśli są sprytne, wybiorą w tym celu fragmenty świata, które tkwią głęboko w naszych jaźniach przykryte poszewką mityczności. To takie miejsca, usytuowane – owszem, w realiach – ale bardziej w nas, w naszej pamięci, w naszych sercach i mocno podgrzewane płomykiem tęsknoty. Miejsce – Legenda. Prywatny raj, o którym wiemy, ale nie dążymy do niego za wszelką cenę, wystarczy nam to, że jest. Tęsknota to ważny składnik całości, ponieważ nadaje sens Legendzie. Trzeba dotykać jej rzadko, przede wszystkim zaś do niej wzdychać. Wszystko po to, by nieliczne momenty spotkań z nią były przeżyciem tak silnym i uduchowionym, że na długo pozostawią w nas uczucie spełnienia i pozwolą cierpliwie czekać na następne dotknięcie absolutu. Być może za kilka lat, może tylko w snach.
Mam to szczęście, że moje magiczne miejsce odwiedzam średnio raz w roku. Pewnie nawet mogłabym częściej, ale nie o to chodzi. Podtrzymywanie mitu to również sztuka umiaru. Zbyt częste zetknięcia mogłyby naruszyć otoczkę ideału. Tam wszystko jest bowiem idealne, możliwe że tylko dla mnie, ale to nawet dobrze. Ciężko jest dzielić się swoimi świętościami. Sakrum przeszywa mnie już, gdy się tam zbliżam, na skrzyżowaniu zapomnianych szos, w brzozowej alei wspomnień. Powietrze pachnie inaczej, niebo ma więcej gwiazd, kolory są bardziej intensywne a drzewa uśmiechają się do ciebie, choć wcale nie muszą. Ludzi zbyt wielu tam nie ma. Jest za to cisza, odurzająca i wciągająca, obiecująca prawdę. Należy tylko dobrze się wsłuchać. Jestem, słucham.
I kiedy zdaje się, że już niczego nie powinno brakować, bo mamy tu i teraz wyśnioną, wyczekaną kwintesencję naszego ja, to coś zakłóca odbiór. Obraz wydaje się niepełny, nad ogniem fruwają iskry jak błędy w matriksie. Wtedy przychodzi Odpowiedź.
Miejsca tworzą ludzie.