z lasu pochodzą drzewa. Drzewa
mnie intrygują*. I ludzie. Ale ci są spróchniali. Kora z nich złazi, odkrywając
dziurawe wnętrze. Przez siatkę ubytków widać pień stereotypów, kompleksów,
bojaźni. Gałęzie chwiejne, niezdecydowane, drżą scenami z horrorów i baśni.
Liście zapłakane nad własną samotnią. Ludzie są słabi, bo są sami. A są sami,
bo są w tłumie. Roześmianym, chętnym, obcym.
Drzewa mają inaczej. Nigdy nie wątpią,
są tam, gdzie ich miejsce, nie przebierają w znajomościach. Jesteś obok, więc
jesteś ze mną. Tak jest i już. Ludzie – ludzie nie lubią spokoju. Komplikują,
szumią, gubią. Nie zapuszczają korzeni. A jeśli już, to cierpią więzienie.
Nawet, jeśli słodkie.
Nieważne, kim się jest.
Zakompleksioną wierzbą czy durnym klonem. Czy opierzasz się na wiosnę zielenią,
czy sztywno trzymasz igły uprzedzeń. Nie osiągniesz harmonii, boś nie drzewo.
Ty jesteś ten, który je zetnie na regał ikea.
Z lasu wróciłam i stoję. Czy
zawrócę?
*diagnoza
własna, niepotwierdzona