sobota, 26 stycznia 2013

opowieści część ostatnia. by stać się wielkim, trzeba pozostać małym

Pan Jerzy ciągnie dalej:
- Bytów - moje gniazdo… jestem tam co roku. Ono budzi mój wewnętrzny spokój. To zawsze było miejsce kosmopolityczne, tolerancyjne, nie stwarzające problemów w rozwoju, oprócz takich drobiazgów, jak moje dochodzenie do artystycznej świadomości. Ale może sam byłem sobie winny, zawsze preferowałem podwórko, naukę pobierałem z doświadczeń, nie z książek. Potem oczywiście musiałem to nadrabiać, ale dopiero w momencie, gdy do tego dojrzałem. Może trochę za późno dojrzałem. Ale dobrze, bo dzięki temu do dziś jestem młody.
Miałem poparcie rodziców w moich młodzieńczych zainteresowaniach sztuką. Widzieli, że się w tym dobrze czuję, popierali mnie więc w działaniach. Był więc Dom Kultury, Kaszubski Zespół Pieśni i Tańca, Klub Piosenki państwa Kujawskich, praca w chórze u pana Grochowskiego. To były takie zalążki. Ciekawym efektem owych działań było to, że nagle, ni stad, ni zowąd zostało mi zaproponowane zorganizowanie wieczoru artystycznego w liceum ekonomicznym. Nigdy się chyba nie dowiem, kto mnie do tego zadania polecił. Tworzę wówczas spektakl, który okazał się wielkim sukcesem, który wywołał w ludziach emocje, łzy. I chyba wówczas tak naprawdę została we mnie obudzona twórcza świadomość. Ja, Jurek Jeszke reżyseruję, piszę teksty, i to działa. Niesamowity impuls. Jak mało trzeba, by młodego człowieka dowartościować... Otwierają się pewne horyzonty, o których człowiek bez odpowiedniego bodźca nawet by nie pomyślał. Ja staram się zresztą tej zasady trzymać do dziś: jak widzę jakiegoś młodego, zdolnego człowieka, staram się wpływać na jego rozwój, generować jego talent.
[by nie być gołosłownym: pan Jerzy jest założycielem i fundatorem „Jerzy Jeszke Art Foundation”, organizacji wspierającej młodych i zdolnych artystów (link)]
- Powoli zbliżamy się do Gdyni. Obudzony na pewne cele, kończę szkołę zawodową. I co można robić? Po zawodowej szkole można było tylko zostać w zawodzie. Albo pójść do technikum, zrobić maturę i spróbować studiów. Niektórzy moi koledzy to zrobili i chwała im za to. Ale pytanie - co ja mogłem zrobić? I tu znowu w grę wchodzi pewnego rodzaju przeznaczenie i wiara w to, co się lubi. Bez najmniejszego zadrgania, bojaźni, czytając przypadkowe ogłoszenie o egzaminach do studia Baduszkowej [studium Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym w Gdyni] w tajemnicy przed rodzicami napisałem do nich i – zostałem zaproszony. Mimo tego, że – o czym wspominałem w liście do szkoły – nie miałem matury. Ale chciałem, bardzo chciałem. A chcieć to móc, wszyscy to wiedzą, mało kto w to wierzy. Odpisano mi, że nie szkodzi, mam przyjechać. Bo pokażcie nam tego ślusarza, który nie ma poparcia, matury, jest z małego miasteczka, ale ma determinację.
Przygotowując się do egzaminów miałem kilka nieprzyjemnych sytuacji. Zaczęto się ze mnie wyśmiewać. Pukano się po głowie, również w moim najbliższym środowisku. No tak, co też ten ślusarzyna wymyślił… Okazało się, że mój wewnętrzny głos był silniejszy, niż ich śmiech. Ja już staram się tego nie pamiętać. To tak jest, że ci, którzy hamują człowieka w rozwoju, potem są z niego dumni i korzystają z jego sukcesu. Ale to ciężka droga i - o czym zawsze przypominam, o czym młodzi ludzie muszą widzieć - nie wolno się poddać.
Wszystko to jeszcze nic. Jest taki aspekt biografii pana Jerzego, na który patrzę z ogromnym podziwem. Bo on oczywiście dostał się do szkoły Baduszkowej, ukończył ją, został solistą Teatru, później innych, największych scen w kraju i za granicą. I ten człowiek kilka razy w życiu rzucił to wszystko by grać dla biednych i bezdomnych:
- Moje decyzje o tym były w pełni świadome. Wynikały z podświadomości i świadomości, z przygotowania i z wychowania. Rodzice wpoili mi wrażliwość na ludzkie nieszczęście oraz ogromny szacunek do każdego człowieka, kimkolwiek by on nie był. W momentach, kiedy osiągasz sukcesy, kiedy nie wiesz już, co mógłbyś więcej, przychodzi moment refleksji. Kiedy masz pełną lodówkę frykasów, to już ich nie traktujesz jako delicje, bo masz je na co dzień. Widziałem, że tylko wybrana grupa ludzi może sobie pozwolić na smakowanie świata teatru, którego jestem składową. Serce się kraje, pytasz: dlaczego? Przecież sztuka nie może być artykułem elitarnym, ekskluzywnym. Jeśli ktoś sądzi, że tak jest, to jest w błędzie. Jest wówczas biznesmenem, nie artystą. Sztuka ma być ambasadorką humanizmu, nie zapominajmy o tym. Jeżeli mogę wzruszyć moją grą kogoś wysoko postawionego, to chciałbym móc to zapewnić również człowiekowi, którego na to nie stać. Te decyzje o zarzuceniu kariery i graniu dla bezdomnych były w pewnym sensie protestem przeciw systemom, które spotykałem w życiu. Nie przyjmowałem więc propozycji zawodowych, zamieszkiwałem np. w samochodzie, wśród ludzi bezdomnych, i dla nich występowałem. Mniej więcej rok czasu. Trzy razy. Długo, ale tylko wówczas mogłem wśród tego cierpienia odnaleźć radość, dotrzeć do owych biednych ludzi i dać im namiastkę szczęścia. Jakaś taka misja, którą sobie wymyśliłem. Było mi to potrzebne. To mnie wypełniło jako artystę. Do tej pory, gdy otrzymuję propozycję koncertu, pytam: dla kogo i czy go stać. Jeśli go nie stać - zrobię to za darmo. Sztuka jest moją pracą, a tę trzeba chcieć, a nie musieć wykonywać. Jak mógłbym sobie po spektaklu spojrzeć w odbitą lustrem twarz, gdybym nie lubił tego, co robię i nie czuł w tym wartości?
Na pytanie, czy jest w  Bytowie rozpoznawany, nie potrafi odpowiedzieć. - Wiem, że przechadzając się po ulicach ludzie uśmiechają się do mnie, ale ja sam zawsze się uśmiecham, więc bardzo możliwe, że oni uśmiechają się do drugiej uśmiechniętej, a nie: znanej twarzy. Mam tam jednak jeszcze sporo kolegów, znajomych.
Bardzo możliwe, że w nowym roku pojawi się z Bytowie ze swoim repertuarem. - Jest taka propozycja, trwają rozmowy, kreuję pomysł, formę. Myślę, że to ma szansę dojść do skutku. Chciałbym zaangażować do tego świetnych miejscowych muzyków, młodych wykonawców – absolutnie nie chcę się tam sam prezentować jako pomnik. Mam ambicję stworzyć tam taką symbiozę młodej energii z energią „trochę” starszą. Paradoksalnie bywa bowiem, że mi energii brakuje. Wówczas, gdy w pracy zawodowej główne skrzypce zaczyna grać rutyna, gdy brakuje spontaniczności. Potrzebuję wówczas błysku, który jest w oczach młodych, tego uśmiech, zachwytu, zaufania. To samo, co ja kiedyś brałem od starszych kolegów po fachu, daję teraz młodym. Ja się nie chcę zestarzeć. Dlaczego wszyscy mówią, że trzeba się zestarzeć? Nie trzeba. Natura, owszem, musi. Ale my, wewnętrznie, wcale nie. Chyba, że chcemy. Dlatego od czasu do czasu spotykam się z młodzieżą, najbardziej lubię spotkania z młodzieżą teatru gdyńskiego. Oni mi przypominają mnie sprzed lat, to jest fascynujące. Młodzi są głodni doświadczeń. Życzyłbym im, aby nigdy nie ważyli się zwątpić we własne marzenia. Ale muszą działać z czystym sercem. To jest jedyna gwarancja sukcesu.