niedziela, 16 października 2016

pojednanie


Ostatnie nerwowe spojrzenie na drzwi. Zamknięte. Okno w starej ramie odgradza świat, nie wpuszcza go do wnętrza. Twój kosmos to teraz ten ciasny pokój. I tak zbyt wielki. Masz wrażenie, że można po nim biegać. Wdech, wydech, koncentracja. Nie rozglądasz się, głowa nisko, wzrok wbity w stół. Jedyne, co widzisz, to dłonie. Swoje - niespokojne i zimne, i te drugie - oparte o blat, trwające w bezruchu, cierpliwe. Cicho, słychać tylko twój strach. Już się nie wycofasz, nie możesz, tu idzie o ciebie. Tylko nie bardzo wiesz, co robić. Jak zacząć. W ustach wzbiera panika, uruchamia się instynkt ucieczki. 

I nagle, gdy przedłużające się milczenie zaczyna boleć, te zastygłe dłonie unoszą się i składają w kielich. A więc to tak, w ten sposób. Trzeba go napełnić. Boisz się, ale już inaczej. Głód wylania się bierze górę. Nie podnosząc oczu, powoli, dokładnie otwierasz wszystkie rany, z których uwalnia się stara, brudna krew. Wszystko, co złe. Twój głos drży, ale zapora została przerwana. Puszczają wieloletnie skrzepy i ciemny płyn napełnia dłonie, przecieka przez palce, kapie na stół. Nie zrażasz się, mówisz tak długo, aż wyciśniesz ostatnie krople, jeszcze jedną, jeszcze.
Koniec.

Wówczas na skrwawione ręce spływa potok łez. Obmywa je i koi, dobre dłonie znów są czyste. Obserwujesz wszystko, lecz nadal nie czujesz ulgi. Zawstydzony i smutny - rozczarowany? - osuwasz się na kolana. I wtedy.

Ta chwila jasności, kiedy dane jest na jeden krótki moment naprawdę otworzyć oczy, serce, i przeżyć. Zrozumieć, że dłonie na twej głowie nie są tymi dłońmi. Poczuć się jak marnotrawny syn, który został przyjęty, choć na to nie liczył. Szczerość wylana gęstą, czarną strugą była najlepszym, co mogłeś zrobić. Teraz jesteś nowy, starego już nie ma. Nie ma! Niewyobrażalna wolność, to takie oczywiste. Niełatwe, bo trzeba walczyć z samym sobą, a jednak tak proste, gdy już zdobędziesz się na bój. Masz ochotę tańczyć, ale nie chcesz strącić dłoni, więc tkwisz tak nadal, trzęsąc się niemiłosiernie. Znów łzy, tym razem twoje. Jest ci tak dobrze, nigdy nie czułeś się lepiej, choć trwasz w niewygodnej pozycji od dłuższego, niepoliczonego czasu. Pół godziny, godzina? Dwie? Zdaje się, że więcej. Nieważne, zaczynasz nowy zegar. Wskazówki ruszają w drogę.

Drzwi otwarte. Możesz iść. Co z tym zrobisz? Czy ktoś cię zrozumie?