wtorek, 27 grudnia 2011

bez tytułu

Ma 23 lata i do wczoraj kieszenie pełne projekcji i planów. Do wczoraj. Dokładnie do momentu, gdy jego życie zostało wywrócone na dach. Wywrócone i zgniecione. Jak to auto, w którym wówczas siedział.
Ma 26 lat. Młody, też mu się należy życie. Czego jednak od niego oczekuje? Co kierowało nim, gdy wsiadał do samochodu, i gdy chwilę potem zajechał drogę i los temu, który teraz leży i patrzy w szpitalny sufit?
Leży i mówi mało. Ale myśli. On myśli teraz bardziej, niż myślałby kto. Niewypowiedziana pretensja do. Kto powinien być pierwszym jej adresatem? Czy dwudziestosześciolatek, który wjechał mu czołowo w kręgosłup i uciekł? Czy bożonarodzeniowa ironia, która okazała się bardziej bezczelną, niż przewiduje gwiazdkowa norma? Bo zwykle ma się żal o brak karpia na stole czy świątecznego nastroju wokół niego. On zaś może odczuwać brak sprawiedliwości w sercu i czucia w nogach. Strachu i goryczy zapewne mu nie brakuje. Czy będzie miał siłę na siłę? Potrzebuje jej teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Jeśli jemu samego jej nie starczy, musi ją dostać od innych.
Z pewnością otaczają go bliscy, którzy są. Ale oni też mają ograniczoną ilość mocy. Pomyślcie więc, proszę, o nich. I o nim. Ma 23 lata. Przed nim wszystko. Wierzę, że tym wszystkim nie będą dwa koła zamiast dwóch nóg. Niech wiarę tę podsyca mały płomień w kościelnej nawie. Zapalcie go też, jeśli możecie. W końcu skądś się biorą cuda.
Bóg nie może być aż tak głuchy.