środa, 16 maja 2012

po inwokacji. polemika wciąż

Nie przedstawiono głównych bohaterów. Historyjka z wiatrem w tle zarysowała ledwie postać adresata. Kim jest wiatr? Nie wie nikt. On sam nie wie. Gubi się. Choć pewien jest swej egzystencjalnej świadomości. Szaławiłą się zwie i obnosi, duszę filozofa skrywa przed światem. To ma swój urok.

W dialog z wiatrem wchodzi ona. Rzeźbiona w lodzie królewna, z poszarpaną wiedzą o przeszłym, zewnętrznie usztywniona gorsetem. Sznurki luzuje za zamkniętymi drzwiami, na salonach - dama.

Królewna i wiatr – dwa bieguny na wspólnym, krótkim torze. Zaskakujące połączenie smaków. Niesamowita kongruencja cieni.

To był sen. Śniła ona. Sen przyszedł bladym z niewyspania świtem, nieco spóźniony, płochliwy w swym krótkim żywocie. Był o lesie, soczystym i mglistym, prócz lasu nic. Tylko te drzewa, zrumienione świeżowiosenną zielenią, dzieliły się rannymi wrażeniami nad drogą. Droga prosta, długa, zarzucona kamykami jak słowami na wiatr.

Właśnie, wiatr. Też tam był.

Mówił do niej, ale nie mogła zrozumieć szumu. Skupiona i spięta wsłuchiwała się w niego, daremnie. Używał innego niż zwykle języka. Nie tego stworzonego z nieskończonych bo po co zdań. Porozumienie ponad słowami dzięki słowom innym – teraz go nie było.

Pobiegła drogą nie patrząc za siebie, szukając fal, komunikacji. Niecierpliwie wciągała powietrze, tłumiła chęć krzyku. Hałas mógłby roztłuc sen w drobną piekącą sól.
Drzewa szeptały za nią, podawały sobie liście wieści, z ust do ust, z konara na konar plotka. Że niestabilny, w końcu wiatr. Że ktoś tu kogoś chyba nie pojął. Że szara złość, choć miała być tylko radość srebrzysta. Kolory całkiem podobne, wystarczy sypnąć blaskiem, lecz zabrakło ręki, by sięgnąć po pył.
Oddech gubi foremność, już nie bieg, już gonitwa. Za czym gonisz, głupia? Za wiatrem?

Nie! Nie słuchasz mnie, nie słuchasz, choć miałeś! Miałeś być, by zagiąć czasem prostotę leśnej drogi przez dni. Rozwiewać niewymyślną trasę wprost, opatrzyć ją zakrętami, koniecznie ostrymi, zmieniającymi perspektywę chwil. Chwil, podkreślam. Bo gdyby tylko te zakręty, obracalibyśmy się w kółko, jak ogłupiałe psy goniące własne oskubane ogony.

Czemu więc pędzi po linii prostej w te wycofane drzewa? Irytujące badyle. Zupełnie jak w nieśnie. Wiatr chowa się za pniami.

Nie zgadzam się.
Stop.

Galopada w mech się składa. Ciało spływa miękko w dół, osuwa się, zdyszane, w trawę. Las jaśnieje z wolna. Doskonale, idzie dzień, wybudzi z rojonego dialogu. I choć spokój, to odkryty właśnie brak porozumienia dotyka szorstkimi palcami drgającego wgłębienia szyi. Ono woli inny dotyk. Kryształowe pocałunki zachwytu. I tylko tego oczekuje. Niczego więcej. Dlatego żal, stąd zdziwienie.

Wietrze, póki jeszcze włada nią sen: wszystko nie tak. Rozdmuchałeś swoje paranoje do rozmiaru samouwielbienia. Jesteś pełen czarującej wolności, wyzwalasz lotną beztroskę, lecz nikt nie chce cię mieć na własność, zapakowanego i poskładanego w kostkę. Nie dlatego, że i tak się wymkniesz przez szparę w pudełku. Dla ciebie po prostu nie ma tu miejsca, twoje miejsce jest w innym lesie. Ten las jest dla ciebie gościnny, lecz nie możesz w nim zamieszkać. Wolnych pokoi brak, jest komplet.
Wiesz o tym.

Wiedzieć to już dużo. Do czynić trzeba dorosnąć. Kiedyś – traktuj to jak obietnicę i groźbę – kiedyś ktoś cię tego nauczy. Nie ma takich barier, których nie można skruszyć. Trochę strach, bo być może zadeptujesz swą prawdziwą naturę. A królewna? Ona tylko chce połechtać tobą swą próżność. Unieść się czasem na fali twej wyobraźni, posiedzieć na bursztynowej chmurze nad głowami codziennych strapionych. Jak królowa chwili, absolutna, apodyktyczna i – w tym krótkim momencie – jedyna. Królowe potrzebują adoracji, karmią się fascynacją spijaną ze słów. Więc co mówisz, wietrze? Nie rozumiem.

Bo bursztyn to przyjemność. Nie wiedziałeś? 

Wietrze.