poniedziałek, 17 września 2012

powrót z dalekiej podróży

Wycieczka była doszczętnie niezorganizowana. Na bilecie nie wskazano stacji pośrednich. Tak naprawdę nie było na nim też tej docelowej. Tak jakby wszyscy wiedzieli, dokąd zmierzają. I owszem, udają takich. Zgrywają zorientowanych, niewzruszonych, podając konduktorowi spoconą dłonią wymięty świstek. Czasem nawet spytają, od niechcenia jakby, o której planowany jest przyjazd. A konduktor - on wie - spokojnie odpowiada, że za trzy do czterech potknięć. A potem już z górki, na luzie, aż do wyhamowania na jednym z głuchych murów wyrzutów sumienia. Na murze graffiti z niespełnionych farb.
Moja podróż była w sumie wesoła. Z konduktorem polubiliśmy się do tego stopnia, że częstował skonfiskowaną wódką w przedziale dla wtajemniczonych. Miał nawet gitarę pod fotelem, ale o tym się nie mówi. Powiem tylko, że tańczyć można nawet, gdy struny pozrywane. Przez pociąg przewijali się ludzie. Mnóstwo ludzi. Kolorowi, pokraczni, niektórzy zdziwieni towarzystwem. Nie z każdym dało się jechać. Wiercili się, wzdychali niecierpliwie, za ciepło, za zimno. Narzekali.
Podobno ja narzekam. W zasadzie to prawda, choć absolutnie wcale nie. Tłumaczę, że to wrodzone. Pieprzyki z ironią. Mam je po przodkach, nie do usunięcia. Kiedyś w dowodzie osobistym było miejsce na znaki szczególne. Powinni mi tam wpisać te znamiona. Nikt by się wówczas nie dziwił. No bo ja taka z pozoru urocza niby. Że wszystko pięknie i słodko, dopóki nie otworzę ust i nie zmarszczę czoła. Gdzie nie spojrzę, tam smagam spojrzeniem. Zielone oczy krucjaty. Aż wstyd się robi. Mnie. Wstyd.
Ale niech ktoś mi powie, że nie mam racji. No, słucham.
Tak naprawdę jestem miła. Do bólu. Ten pluszowy króliczek, co ściska i tuli, nie jest w stanie zadusić mnie czułością, bo ja jej mam aż nadto. Niespożytkowana jednak, po wejściu w związek z tlenem, przechodzi w lotny stan krytyki. Tyle.
I lubię ludzi. Serio. Nawet, jeśli ci się lubić nie dają. Jak ten środkowy wagon na trasie do niewiadomego celu. Uprzejmie proszę nie otwierać okien. Bo wyskoczą. I to nie ja popchnęłam. No spójrzcie tylko. Twarz anioła.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich towarzyszy podróży. Macham im z peronu, patrzę, jak znikają w tunelu spraw minionych. Teraz podnoszę walizę i idę. Trzeba zrobić pranie.
Wróciłam z dalekiej podróży. Powroty zawsze są dziwne. Nieswoje. Ściany pachną inaczej, kot nie wyciąga się pod drzwiami. No fakt, nie mam kota. Ale jest kilka ulubionych płyt, a na tych podejrzanych ścianach wisi trochę wspomnień. I to one są domem, do którego zawsze będę jechać, choćby na gapę.