Wycieczka była doszczętnie
niezorganizowana. Na bilecie nie wskazano stacji pośrednich. Tak naprawdę nie
było na nim też tej docelowej. Tak jakby wszyscy wiedzieli, dokąd zmierzają. I
owszem, udają takich. Zgrywają zorientowanych, niewzruszonych, podając konduktorowi
spoconą dłonią wymięty świstek. Czasem nawet spytają, od niechcenia jakby, o
której planowany jest przyjazd. A konduktor - on wie - spokojnie odpowiada, że
za trzy do czterech potknięć. A potem już z górki, na luzie, aż do wyhamowania
na jednym z głuchych murów wyrzutów sumienia. Na murze graffiti z niespełnionych
farb.
Moja podróż była w sumie wesoła.
Z konduktorem polubiliśmy się do tego stopnia, że częstował skonfiskowaną wódką
w przedziale dla wtajemniczonych. Miał nawet gitarę pod fotelem, ale o tym się
nie mówi. Powiem tylko, że tańczyć można nawet, gdy struny pozrywane. Przez
pociąg przewijali się ludzie. Mnóstwo ludzi. Kolorowi, pokraczni, niektórzy
zdziwieni towarzystwem. Nie z każdym dało się jechać. Wiercili się, wzdychali
niecierpliwie, za ciepło, za zimno. Narzekali.
Podobno ja narzekam. W zasadzie
to prawda, choć absolutnie wcale nie. Tłumaczę, że to wrodzone. Pieprzyki z
ironią. Mam je po przodkach, nie do usunięcia. Kiedyś w dowodzie osobistym było
miejsce na znaki szczególne. Powinni mi tam wpisać te znamiona. Nikt by się
wówczas nie dziwił. No bo ja taka z pozoru urocza niby. Że wszystko pięknie i słodko,
dopóki nie otworzę ust i nie zmarszczę czoła. Gdzie nie spojrzę, tam smagam
spojrzeniem. Zielone oczy krucjaty. Aż wstyd się robi. Mnie. Wstyd.
Ale niech ktoś mi powie, że nie
mam racji. No, słucham.
Tak naprawdę jestem miła. Do
bólu. Ten pluszowy króliczek, co ściska i tuli, nie jest w stanie zadusić mnie
czułością, bo ja jej mam aż nadto. Niespożytkowana jednak, po wejściu w związek
z tlenem, przechodzi w lotny stan krytyki. Tyle.
I lubię ludzi. Serio. Nawet,
jeśli ci się lubić nie dają. Jak ten środkowy wagon na trasie do niewiadomego
celu. Uprzejmie proszę nie otwierać okien. Bo wyskoczą. I to nie ja popchnęłam.
No spójrzcie tylko. Twarz anioła.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich
towarzyszy podróży. Macham im z peronu, patrzę, jak znikają w tunelu spraw
minionych. Teraz podnoszę walizę i idę. Trzeba zrobić pranie.
Wróciłam z dalekiej podróży.
Powroty zawsze są dziwne. Nieswoje. Ściany pachną inaczej, kot nie wyciąga się
pod drzwiami. No fakt, nie mam kota. Ale jest kilka ulubionych płyt, a na tych podejrzanych
ścianach wisi trochę wspomnień. I to one są domem, do którego zawsze będę
jechać, choćby na gapę.