czwartek, 15 września 2011

Mamy półfinał!

Nie mogło być inaczej. Gloria wyzierała z każdego kąta. Wszystko wskazywało na zwycięstwo. Niezwykły spokój Olki. Blondynka zrywająca się nagle z pracy, bo godzina meczu przesunięta. Udany bieg w szpilkach pod górę. Dwie zapalone po drodze świeczki u świętego Jerzego. Wygrana paczka chipsów (nigdy dotąd nie trafiłam na promocyjne opakowanie). Kominiarz, który puka do drzwi w trakcie meczu i przynosi kalendarz na szczęście. I dziwi się, że nieomal nie został wycałowany. No i jak tu nie wierzyć w znaki?
I tylko jedno mnie niepokoi. Sąsiedzi nadal nie walą w ścianę, a turniej trwa już kilka dni. Chyba coś się stało, może zjadły ich myszy…?
I wiecie co jest najważniejsze? Wiara. I wierność. Bo zostają nagradzane.
Zbiórka w sobotę.