środa, 17 sierpnia 2011

Pocztówka z północy

Z Nigdzie przeniosę was do innego raju. Już nie mojego, nie roszczę sobie doń praw, czasem tylko korzystam z łaskawości losu i przyjaciół i spędzam w jego ramionach kilka dni. Ten raj  jest kobietą. Piękną, ale – jak mówią - zimną i srogą. Nieprzystępną. Do tego niezwykle foszastą – często płacze. Skrapla w deszczu animozje. Pretensje o to, że nie jest upalną Iberią. Dlatego też, wybierając się z nią na randkę winno się pamiętać o kurtce z kapturem i ciepłych gatkach.
Norwegia. Odległa kraina poprzeszywana językami fiordów na soczystym dywanie zieleni rozłożonym wśród śmiertelnie poważnych skał. Kraj fizycznie bardziej jednak bliski, niż mazurskie jeziora czy warszawska palemka. Podróż do stolicy trwa teraz około ośmiu godzin (łączę się w bólu), do krainy ło(so)sia natomiast dotrzesz w niespełna dwie, wliczając w to odprawę i odbiór bagażu. I zanim jeszcze opuścisz strefę wolnocłową czujesz, że jest inaczej (nie z powodu zakupów w Baltonie). Zastanawiasz się, w czym tkwi różnica. Czy w ludziach, którzy nie wiadomo dlaczego uśmiechają się do ciebie (chcą czegoś?). Zaczynasz podejrzewać odpowiedź już po kilku minutach w aucie, podczas których podziwiasz przez szybę widoki i zaczynasz operę ochów i achów, której nie przestaniesz grać do samego końca urlopu.
Na czym polega odmienność Norwegii? Wyczerpujące studium komparatystyczne porównujące Polskę z tym krajem mogłoby przekroczyć objętościowo pojemność niniejszego posta, dlatego napomknę tutaj tylko parę różnic, na które w trakcie kilku (zawsze za) krótkich wypraw zwróciłam uwagę.
Lasy, fiordy, górskie klimaty, wszystko to wszyscy wiedzą i są na to przygotowani. Niemniej jednak są zdumieni i oszołomieni, bo rozmiar i forma zastanego po kilkakroć przekraczają wyobrażenia i zdjęcia podpatrzone w internecie. Bo w naszej Polsce też przecież ładnie, jak się zapuścić na prowincję, to sielanka aż miło. A jednak to nie to samo. Norweska natura bije  polską jedną, prostą cechą: schludnością. Z rodzimych pejzaży przykładowo: milusie jeziorko, przyjemny lasek, a pod krzakami i na plaży wspomnienia po wczasowiczach w postaci pustych puszek coli, butelek wyborowej i zużytych kondomów (te ostatnie zapełnione). Nie uświadczysz tego u północnych sąsiadów. Jeśli się jakimś cudem natkniesz na taki obrazek, to możesz mniemać, że byli tu nasi. Hipoteza granicząca z pewnością. Podobno jednak stereotyp Polaczka Cwaniaczka nie funkcjonuje w Norwegii tak, jak na zachodzie. To budujące. Na pewno przyczyniają się do tego pewne wysokiej klasy jednostki obywatelstwa polskiego (znam!), które uczciwą pracą powiększają od lat norweski dochód narodowy i nie pozostawiają po sobie niesmaku. Tylko to muszą być ludzie, którzy przejmują ichniejszy styl życia i reguły, które go regulują. Na przykład właśnie dbanie o porządek. Segregacja śmieci funkcjonuje w Skandynawii zgodnie z założeniem i nikt się nie zastanawia nad celowością wyrzucania papieru oddzielnie bo i tak potem wszystko leci do jednej śmieciarki. Cudownym wynalazkiem są maszyny do odzysku puszek, butelek i plastików. Wrzucasz tygodniowy zbiór i wpada ci sto koron. Bajka. Ekologia może się opłacać.
Nawiązując do koron. Okrutny temat. Drożyzna paskudna, przynajmniej dla polskiej sakiewki. Chleb w przeliczeniu na złotówki kosztuje około 10 zł (ten tańszy), woda 0,5l – ok. 8 zł, o cenę piwa nawet nie pytajcie. Dlatego też między innymi kwitnie czarny rynek (znaczy ja nie wiem; słyszałam). Tyskie nawet z podwójną, potrójną przebitką opłaca się bardziej, niż miejscowe piwo. Tylko sza, bo dilerzy się obrażą.
Alkohol nie tylko jest w Norwegii drogi, on tam bywa zakazany. Spirytus traktowany jest jak narkotyk i za jego posiadanie (czy tam spożywanie, ale kto by się odważył) grozi kryminał. Wyłączając piwo, trunki można zakupić tylko w sklepach monopolowych, których jest w każdym miasteczku po jednym. Czynne do osiemnastej. W ogólnodostępnych marketach dostępne jest jedynie piwo, którego nie sprzedadzą ci jednak po dwudziestej, mimo tego, że sklep zamykają godzinę, dwie później. Normalnie prohibicja. Czy to świadczy o wstrzemięźliwości Norwegów? Bynajmniej. Zimy są dłuuugie i ciemne. Każdy radzi sobie, jak może*. Wystarczy spędzić tam kilka deszczowych dni, by zrozumieć.
Ale wróćmy do norweskiego ładu i porządku. Są wszechobecne. Poukładane wioseczki, harmonijne przestrzenie pocięte w pola i łąki, i te domy. Z góry przepraszam za rozlazły romantyzm, ale jakie one są urocze! W zasadzie każda zagroda dopieszczona, trawka przystrzyżona, biały płotek, i owe charakterystyczne elewacje z drewnianych paneli malowanych na biało, czasem rudo lub bordowobrązowo. Rzadko zdarza się tynkowane odstępstwo od powyższego wzornictwa. Dba się przy tym o detale, rzeźbione okiennice, lampiony i kwiaty na zewnątrz, słodkie firanki i światła w oknach. No cuda (ostrzegałam, że będzie rozwlekle i tkliwie). Na tym przemiłym obrazku brakuje tylko... gospodarzy. Gdzieś się pochowali. Można przespacerować się przez całą wioskę na golasa i nie uświadczyć jej mieszkańca. Nie dość, że statystycznie jest ich mało, to jeszcze się kryją po kątach. O tym, że sąsiad jest w domu informuje jedynie auto pod garażem. Pewnie się socjalizują na facebooku. Dziwny naród. Czas wolny spędzają podobnie, to jest na ustroniach - tak zwanych hytte, prostych domkach gdzieś na łonie natury, często bez prądu. Chyba dobrze im się żyje w mocno akcentowanej symbiozie z przyrodą. Byłaby tragedia w przeciwnym razie. Lub przynajmniej spleen.
Z ekscentryzmów miejscowych najbardziej utkwiła mi w pamięci trawa na domach. Jakby mało jej było wokoło, trzeba jej jeszcze nasadzić na dachach. I ta wyjątkowo bywa zapuszczona. Inne, trudne do pojęcia przez polskie umysły realia skandynawskie to pozapalane non stop światła w i wokół domostw oraz remonty dróg, które są w idealnym stanie. A, i podobno uwielbiają korki (bo jest na nie deficyt). Tylko raz dane mi było ujrzeć norweski tłum. Górski szlak turystyczny w okolicy Rjukan, niezwykłe zagęszczenie Norwega na metr kwadratowy. Ale i taka konfiguracja, mimo sportowego stylu życia, zdarza się od święta.
Podsumowując: Cisza. Odludzie. Spokój. I zapierające dech widoki, po odbiór których nie musisz się wcale teleportować na drugi koniec kraju, wystarczy wyjść na taras. No i wspomnieć trzeba o „innej gęstości powietrza i wody”. Proszę tylko nie pytać, o co chodzi**.
Ale przede wszystkim Norwegia jest nieprzewidywalna. 36 stopni na termometrze za oknem. Obok zdumienia raduje się nierozsądna część charakteru, która cichaczem zakamuflowała w walizce bikini. Ma się czasem więcej szczęścia niż rozumu. W tak szalenie niemożliwych okolicznościach przyrody nabierasz odwagi i skaczesz ze skalnego urwiska do wody. Uszy bolą potem cały dzień i wiesz, że nigdy więcej tego nie zrobisz, ale liczy się satysfakcja faktu dokonanego. A potem polski żubr w norweskim lesie i parę westchnień typu jest bosko do kolekcji. 
Łosia ani trolla spotkać się, niestety, nie udało. Za to nimfy wodne tak.
Acha. Mają najlepszą na świecie czekoladę. I ten ser z toffi pod packą malinowej marmolady....

* jak zamkną sklep przed nosem, można jeszcze się spakować i wyjechać na wakacje do ciepłych krajów. I, o zazdrości przeogromna, oni to robią... Podobno państwo dofinansowuje Norwegom wczasy, zapewne po to, by depresja nie żyła w narodzie. Niech żyje król!
** Do Pana Gospodarza: blondynka dowiedziała się dziś, że im głębsza woda, tym jej wyporność większa. Nie potwierdził tego jeszcze żaden fachowiec, ale widzę w tym sens. Ha, i co teraz?