Ponoć
najważniejszy jest pomysł, plan. Gdy ten jest, całość – mniej lub bardziej
sprawnie – jakoś się wkoło niego przędzie, oplatając podczas realizacji strukturę
ogólnej koncepcji w siatkę szczegółów. Czyli mniej lub bardziej stromo, ale z
górki. Bliżej niż dalej. Czy jakoś tak.
Będzie
wulgarnie: gówno prawda. Wie to na przykład spora liczba noszących się całą,
długą i srogą zimę z zamiarem nowego życia w lepszym, sportowym ciele – gdy
tylko przyjdzie wiosna. Lub właściciele wyrzutów sumienia poczynionych przez
nagromadzone zaległości wszelkiej maści. Ale nie tylko determinacja – czy
raczej jej brak – rozpuszcza jego
wysokość zacny plan w morzu lenistwa. Gdyby tylko od determinacji zależał
wynik, nagłe zrywy entuzjazmu w imię idei niosłyby za sobą pożądane efekty, co
z kolei mobilizowałoby do dalszej wytrwałości, skutkiem czego sukces murowany.
Że w tym murze sporo ubytków, wiadomo. Czyli co jeszcze?
Będzie
myśl złota: Chcesz osiągnąć cel, nie licz na siebie. Sam niewiele zdziałasz bo
a) jesteś leniwy – to poniekąd wina biologii i tradycji, oraz b) jesteś zależny
od wszystkiego i wszystkich – jeśli piekarz zaniemoże, a ty nie masz pomysłu (ha!)
na inne niż buła śniadanie, długo treningu nie pociągniesz. O ile w ogóle go
rozpoczniesz.
Dlatego
plan to jedno, determinanty – drugie. Inaczej: jak będziesz miał szczęście, to
się uda. To wspaniałe wytłumaczenie w sytuacji braku powodzenia – no zwyczajnie
nie poszczęściło się (rozkładamy rączki, biadolimy, odpuszczamy, kapcie, spać).
Będzie
pytanie: czy da się pomóc szczęściu? Może lepiej nie przeszkadzać?
Mimo
wszystko bierność wydaje się najgorszym, czyli żadnym, rozwiązaniem. Sieć
uwarunkowań, w których zanurzona jest każda materia, to chyba też i ty –
podmiot planujący. Więc rób coś (nie pytaj, co, tylko rób), i miej nadzieję, że
pozostałe czynniki będą sprzyjać. Będzie powtórzenie: czyli, że się poszczęści.
Czasem
chyba zapominamy, że o szczęście można prosić. To zdanie, które chciałam
uczynić meritum niniejszego wpisu. Miał traktować o konkretnej kwestii, ale nie
wyszło. Uwarunkowania nie sprzyjały. Albo ja nie potrafię (nie chcę?) wprost. Co
może być czasem i dobre. Przynajmniej nikt się nie obrazi / nie zgorszy / nie
puści pawia. No i znowu dygresja.
Ale
do brzegu. Prosić o powodzenie w realizacji planu. Jakiegokolwiek – na życie,
na wakacje, na czyjś uśmiech. Bywa, że jak prosisz, to zostaje ci dane. Za to,
co się udało – dziękuję. Za to, co zrealizowane nie zostało – dziękuję.
P. S. Wiesz,
Kogo prosić?