Ale
wróćmy do Człowieka, który wierzył. Pamiętacie, tego, co stał w drzwiach otwartych
na dawne Ważne. Jak go zostawialiśmy, był na etapie weryfikacji pojęć. A my,
obserwatorzy ukryci za słowami, zastanawialiśmy się, czy pobiegnie. I co
pomyśli, kiedy już.
Otóż -
pobiegł. Obiecując sobie, że Ważne nigdy nie zmieni się w Najważniejsze.
A
kiedy wrócił, pobiegł jeszcze.
I
jeszcze.
Śluby
wstrzemięźliwości złożone na ołtarze dawnego bożka przebrzmiały niczym dzwony
na poranną mszę. W transie zapomniał, że biegł. On lewitował nad asfaltem wygasłego
bólu. Bo czuł niesamowitą tęsknotę w nogach. I siłę, której pozwolił wystrzelić
jak dzieciak z ostatniej lekcji. W zapamiętaniu odkrywcy - jak niegdyś. Jak
miliony jemu podobnych, przekonanych, że są nieliczni, wtajemniczeni w wiedzę wybrańcy absolutu.
Pamięć
niecielesnego bólu odstawienia nie pozwoliła mu jednak na szaleństwo do krwi. Gdy
czuł mniej, zwalniał. Tak po prostu. Umiar w obłędzie. Beztroski pierdotrucht.
Dogadza
sobie tym bieganiem. I wolnością, którą dopiero teraz w nim pojął.
Bardzo
proszę.