Jest
Anną, jest Elżbietą. Sarą, Rebeką, Rachelą. Pustym dzbanem, który cierpi z
braku wody. Pyta o sens swej roli głuche dźwięki dudniące w głębokim jak
studnia naczyniu. Zagląda do środka, wyrzuca w czeluść prośby – echo niesie je
w nieznane, może wróci z odpowiedzią. Przykłada twarz do skorupy, nasłuchuje. Słucha,
lecz uszy ma zamknięte. Wrażliwa na każdy ruch czujnie wpatruje się w dno, nie
chce przeoczyć niczego, co może zapowiadać zmianę. A oczy jej głuche, patrzą i
nie pojmują. Zasłonięte przed nią znaczenie, więc zamknięta jest i ona. Sucha.
Pragnie nasiąknąć wodą, użyźnić jałową glebę. Chce wzrastać w tysiące nieprzeliczone! I choć wie już, że jeden znaczy więcej niż dziesięć innych, nie wzruszy wody, nie przeniknie ognia, nie zapali ni jednej z tysiąca gwiazd na niebie, póki smutek trwa przy niej. Patrzy, a nie widzi. Słucha, a nie słyszy. Czy musi zaniemówić, by naprawdę zrozumieć? I składać obietnice, by zostać wysłuchaną?
Pragnie nasiąknąć wodą, użyźnić jałową glebę. Chce wzrastać w tysiące nieprzeliczone! I choć wie już, że jeden znaczy więcej niż dziesięć innych, nie wzruszy wody, nie przeniknie ognia, nie zapali ni jednej z tysiąca gwiazd na niebie, póki smutek trwa przy niej. Patrzy, a nie widzi. Słucha, a nie słyszy. Czy musi zaniemówić, by naprawdę zrozumieć? I składać obietnice, by zostać wysłuchaną?
Saro,
nie śmiej się! Anno – nie płacz. Elżbieto – nie myśl o hańbie. Rachelo, zarzuć
zazdrość. Rebeko, zaufaj cierpliwości. Wszystkie zaufajcie. Bo to, co zakryte
przed wami, stanie się, i to będzie dobre. Wasze przyszłe drogi są już znane,
kolejne dni spisane, nawet włosy policzone.
Zatem
nie martw się brakiem wody, skoro jesteś wodą.