niedziela, 13 lutego 2011

Pokłosie debiutu

Usłyszałam/przeczytałam kilka miłych słów na temat mojego blogowego debiutu. Za wszystkie na forum kolektywu uniżenie dziękuję. Tym, którzy skarżą się, że ciężko za mną nadążyć mogę tylko powiedzieć, że uprzedzałam. Poza tym wychodzę z założenia, że w tym tkwi cały mój urok. Co poniektórzy, dzięki mojemu zaistnieniu w sieci, po bardzo długim okresie upartego milczenia kliknęli parę zdań, dającym tym samym kłam pogłoskom o swojej śmierci w odmętach rzeki Irwell. Najbardziej spodobała mi się jedna z opinii o moim pierwszym wpisie – że, cytuję: „z jajem”. Ucieszyłam się, bo nie z cyckami, a bardzo nie chciałabym zostać odczytywana tylko i wyłącznie przez pryzmat takich, swoiście babskich, atrybutów. Tym bardziej moich, gdyż - przyznać trzeba - szału nie ma. Bynajmniej się tym nie martwię, a nawet gdybym zaczęła, to światełko w tunelu jest. Na rynku pojawiła się innowacyjna i podobno małoinwazyjna metoda powiększania tego i owego. Poprawy niedoskonałego boskiego dzieła dokonuje się za pomocą strzykawki; ponoć trwa to 40 minut i daje natychmiastowy efekt. Nieźle, co? Acha, dodać trzeba, że opinia o moim pisaniu z jajem męską była, a autor jej z pewnością nie szczędziłby mi krytycznych komentarzy, gdyby takie uznał za niezbędne. Czyli i dobrze, i źle. Dobrze, bo dało się przeczytać. Źle, bo będę pisać dalej.
A co do dalszego pisania. Namówiona przez bardziej doświadczonych ode mnie (a ja słucham dobrych rad) zadecydowałam o kontynuacji bloga na stronie google. Niekoniecznie dlatego, że zgadzam się ze zdaniem, iż jeśli nie ma cię w google, to nie istniejesz. Są różne formy bytu, również pisarskiego. Ale do nich trzeba mieć albo dobrego agenta i kilka wydawnictw na półkach w empiku, albo naprawdę bogate zaplecze talentu. W każdym razie do zmiany miejsca w internecie skłoniły mnie głównie sugestie czytelników (przerywnik; trochę się ponapawam tym wyrazem…. czytelnik, czytelnicy, czytelnikom… fajnie…). Otóż ci ostatni właśnie (dla tych, co nie pamiętają: chodzi o czytelników) narzekali nieco, iż wcale niełatwo odnaleźć bloga, jeśli nie posiłkują się bezpośrednim linkiem. Sprawdziłam, zgadzam się. Brak konkretnego adresu faktycznie może być utrudnieniem dla spragnionych nowej pseudotwórczości U., postanowiłam więc sprawić przyjemność i im, i sobie. I mam tym sposobem własną stronę. Nowe miejsce w sieci załatwia od razu drugą z przeszkód, a mianowicie niemożność pozostawienia komentarza bez uprzedniego zalogowania się. Jak się okazuje, nie wszyscy mają na to ochotę, jedni przez lenistwo, inni z powodu miłości do zwierząt (w myśl zasady: „Jedni nie lubią kotów, inni zostawiać śladu w internecie”). Dlatego też, moi drodzy, zabieram wam wymówkę i zapraszam do dyskusji. Uprasza się jednak o niezadawanie trudnych pytań.
Na stronie Zwierciadła pozostaję, wpisy będą publikowane równolegle w obu miejscach.
Teraz to już nikt mi nie zarzuci, że nie istnieję. Przebiegły uśmiech.
P. S. W celu uiszczenia honorarium za reklamę zabiegu powiększającego biust firmy kosmetyczne i kliniki proszone są o pozostawienie kontaktu w komentarzu. Nie trzeba się logować.